Zapisane w gwiazdach - Rozdział 23


 *pov. Tom*

Martwiłem się o Billa, gdy tak płakał w moich ramionach a ja nie wiedziałem, co mam zrobić żeby mu ulżyć. Chciałem wziąć na siebie chociaż połowę tego co właśnie przeżywa, żeby móc mu z tym jakoś pomóc ale wiedziałem, że nie mam takiej mocy. W pewnym momencie zorientowałem się, że chłopak śpi spokojnie w moich ramionach a na jego policzkach wciąż widniały rozmazane łzy. Westchnąłem cicho i zwlokłem się z niego, po czym wyłączyłem telewizor wpatrując się w ciemny ekran. Nie chciałem teraz słuchać tej niezrozumiałej paplaniny w jakiejś telenowelii czy co to tam właśnie leciało. 

-Hej, rycerzu. 

Z zaskoczeniem spojrzałem w moje odbicie w czarnym ekranie telewizora i zauważyłem postać, którą bardzo dobrze znałem. Tuż obok mojego odbicia pojawił się Sir Thomas we własnej osobie i uśmiechał się do mnie w jakiś taki... pocieszający sposób. Spróbowałem odwzajemnić uśmiech, ale nie potrafiłem.

-Hej.

-Wiem, że się bardzo martwisz o Billa, ale nie szalej tak. Nic mu nie jest, William się o niego troszczy.

Pokiwałem głową i przeanalizowałem jego słowa. William musiał ściągnąć Billa w śnie do ich świata - świata w którym żyliśmy w jednym z naszych poprzednich wcieleń - i rozmawia z nim, próbując go jakoś uspokoić. Musiałem jednak dotrzeć do jakiś wniosków. Co ja miałem zrobić, żeby jakoś pomóc temu wtulającemu się we mnie roztrzepanemu chłopakowi?

-Ja tylko... nie rozumiem. Po prostu nie rozumiem. Jesteśmy w końcu bezpieczni, w końcu możemy odetchnąć a ja mam wrażenie, jakby było gorzej niż wcześniej.

Wyznałem swojemu innemu wcieleniu, ubierając jakoś w słowa wszystkie te emocje, które kotłowały się we mnie. Te myśli chyba musiały po prostu zostać wypowiedziane na głos, żebym mógł się w to zagłębiać i próbować znaleźć rozwiązanie.

-Wiem. Czuję to w sercu, z resztą niedawno zerwał się u nas silny wiatr. Obaj jesteście niespokojni. Martwisz się o niego, nawet natura w naszych czasach to czuje. 

-Co się z nim dzieje, Thomasie?

Zapytałem i spojrzałem mu w oczy z nadzieją. Miałem jakąś głupią i ulotną nadzieję, że może on będzie w stanie udzielić mi jakiejś odpowiedzi i w jakiś sposób mnie uspokoić. On jednak pokręcił głową.

-Mogę ci tylko udzielić informacji, o jakich wiem. A nie wiem jeszcze niestety nic, William dopiero zaczął z nim rozmawiać. Mogę ci powiedzieć, co mi się wydaje po moich doświadczeniach z Williamem i obserwowaniem was.

-Tak, proszę.

Mężczyzna westchnął ciężko i spojrzał na Billa z jakimś takim żalem, aż mnie coś ścisnęło za serce.

-Bill jeszcze ci o niczym nie opowiedział, prawda?

-O czym ty mówisz?

-Chodź.

Wyciągnął do mnie rękę ale jeszcze zanim zdołałem go dotknąć, znalazłem się gdzieś zupełnie indziej. Rozejrzałem się dookoła i zorientowałem się, że doskonale znam ten pokój. To był pokój Billa w domu dziecka, teraz byl tylko nowszy, jakby świeżo wyremontowany, a po pokoju walały się różne zabawki. Do pomieszczenia weszła o wiele młodsza Marta, prowadząc za rękę płaczącego chłopca o ciemnych blond włosach. Kobieta wyglądała, jakby zaraz sama miała się rozpłakać.

-Bill, nie płacz, proszę. Najwyraźniej nie poznali się na tobie. Jesteś wspaniałym chłopcem. 

Pocieszała go, gdy chłopiec porwał w ramiona swojego ulubionego pluszaka i skulił się na łóżku, płacząc cicho. Marta jeszcze przez jakiś czas próbowała go przytulić i pocieszyć, ale chłopiec zdawał się być nieosiągalny, jakby odciął się i zanurzył w swoim własnym świecie. Chociaż widziałem te oczy tylko przez chwilę, wszędzie bym je rozpoznał.

-Billy...

Powiedziałem miękko i chciałem do niego podejść, zmyć ten smutek z jego twarzy, ale nie potrafiłem. Nie moglem się nawet ruszyć, zupełnie jakby wmurowało mnie w ziemię.

-Bill miał siedem lat, gdy po raz jedenasty kolejna rodzina go odrzuciła. Siedząc tak na łóżku i wtulając się w pluszową zabawkę zrozumiał, że nigdy nie zostanie adoptowany i starał się zaakceptować fakt, że na zawsze pozostanie samotny. Potencjalnych rodziców szczególnie odstraszał fakt, że Bill uczęszczał w tamtym czasie regularnie na spotkania z psychologiem.

-Z psychologiem?

-Wszystkie dzieci w domu dziecka są zobowiązane do comiesięcznych wizyt u psychologa, ale Bill był jego częstym pacjentem z uwagi na nękające go koszmary. Koszmary o tobie. Kiedy był młodszy tak samo jak ty o wiele bardziej odczuwał twój brak i nie potrafił tego zrozumieć. Psycholog również nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Wtedy nikt nie miał pojęcia, że Bill nie jest jedynakiem, oprócz waszej matki i ojca oczywiście. 

Spojrzałem raz jeszcze na tego płaczącego w pluszaka dzieciaka, gdy nagle sceneria się zmieniła i znaleźliśmy się w jakimś dziwnym miejscu. Zajęło mi dłuższą chwilę nim zorientowałem się, że tak właściwie to jesteśmy w szkole. Zdziwiło mnie to, ale Sir Thomas poprowadził mnie do jednej z otwartych sal. Teraz zrozumiałem.

Na jednym z tylnych miejsc siedział młody chłopak bardzo przypominający Billa, chociaż o wiele młodszy i trochę mniej wyzywająco ubrany. Nie wyróżniał się wtedy aż tak bardzo, ale już wtedy farbował swoje włosy. Znęcała się nad nim grupka chłopaków, ale on nawet z nimi nie walczył. Nawet nic nie powiedział. Po prostu pozwalał im się obrażać i szturchać, jakby nigdy nic. Gdy dostał w twarz, chciałem zainterweniować, ale znów mimo woli nie mogłem się poruszyć.

-Nie możemy wpływać na bieg wydarzeń, Tom. Tak właściwie nie powinienem ci tego wszystkiego w ogóle pokazywać, ale być może pomoże ci to dbać o Billa. A to jest twój priorytet. Widzisz tego chłopaka?

Sir Thomas wskazał na nastolatka, który najgłośniej śmiał się z kolejnej obelgi i pociągnął Billa mocno za włosy. Zacisnąłem dłonie w pięści, ale skinąłem głową.

-Przez tygodnie mamił Billa, że się zaprzyjaźnili. Dwunastolatek a tak bardzo przebiegły... nie jestem w stanie wydarzyć mojego oburzenia dla tego typu zachowań. W każdym razie cała ich przyjaźń okazała się być tylko farsą, by później móc tylko bardziej go wyśmiać. Spójrz na to.

Do sali weszła nauczycielka. Nie wiedziałem, kim ona jest ale zobaczyłem jej zimne spojrzenie skierowane na Billa i jego prześladowców. Miałem nadzieję, że zareaguje i jakoś pomoże Billowi, ale chwilę później musiałem zbierać szczękę z podłogi, gdy uśmiechnęła się wrednie.

-Co, Winter, znowu nie miało się szczęścia? No cóż, sieroty tak mają.

Pół klasy zaczęło się śmiać, a najbardziej jego prześladowcy. Czułem, jak szybko bije mi serce od krążącej w moich żyłach adrenaliny ale sceneria nagle znowu się zmieniła i znaleźliśmy się gdzieś na zewnątrz. Nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy ale domyślałem się, że to kolejne wspomnienie Billa.

-W tym czasie, gdy mieliście po dwanaście lat, Bill zaczął rozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze, że jest skazany sam na siebie i nikomu nie może zaufać, zamknął się więc w sobie i postanowił nie dopuszczać do siebie nikogo. Nikogo, poza Martą, która od zawsze była dla niego niczym starsza siostra. Ciepła i opiekuńcza. Zaczął więc dbać sam o siebie i starać się jej nie martwić. Drugą rzeczą był fakt, że jest bardzo łatwowierny. Albo raczej, że powinien być o wiele bardziej uważny. Spójrz.

Spojrzałem we wskazanym kierunku i zauważyłem Billa, który chwiejnym krokiem szedł uwieszony na szyi jakiegoś chłopaka. Kojarzyłem go z widzenia ale kompletnie nie miałem pojęcia, skąd. Twarz Billa była zarumieniona, jakby bardzo dużo wypił i widziałem jak bełkotał coś do swojego towarzysza.

-Ten chłopak przebywał razem z Billem w domu dziecka. Bill wytworzył wokół tego ośrodka bańkę myśląc, że dzieląc razem los wszyscy będą się nawzajem chronić. Tego wieczoru przekonał się, że w cale tak nie jest. Nie pokarzę ci tego, ale został wtedy zgwałcony. Miał zaledwie dwanaście lat... pozostał niecały miesiąc do jego urodzin. Waszych urodzin. Ten kolega upił go i zgwałcił nieświadomego chłopaka. Bill był w stanie wrócić do domu dziecka dopiero kilka godzin później i nigdy nikomu o tym nie powiedział.

Sceneria znowu zmieniła się i zorientowałem się, że jesteśmy znowu w domu dziecka ale tym razem - w korytatzu. Spojrzałem pytająco na Sir Thomasa, a on przyglądał mi się ze współczuciem.

-Musisz zrozumieć, że Bill bardzo wiele przeszedł, nim cię poznał. Nie ufał nikomu i nigdy nie pokazywał przed nikim swoich prawdziwych emocji. Tłumił wszystko w sobie. Często rozmawiamy z Williamem o tym że zadziwiamy się, jakim cudem nigdy nie targnął się na swoje życie. Wielu ludzi nie byłoby w stanie tego znieść. William i ja nie mieliśmy wtedy z wami kontaktu, ale staraliśmy się jakoś was wesprzeć. Chciałbym wierzyć, że to zadziałało i jakimś cudem uchroniło Billa przed tragicznym końcem waszej historii. Nie mogę być jednak pewien tych słów. Bill przeszedł przez bardzo wiele a jego zaufanie zostało kompletnie zrujnowane, nim jeszcze skończył 15 rok życia, który w naszych czasach uznawany był za pełnoletność. Zdarzało mu się sporadycznie okaleczać ale blizny które widziałeś na jego ciele, z pewnością powiązałeś z czymś innym. Bill wpadł w anoreksję z powodu tego wszystkiego i kilkakrotnie był o krok od trafienia do szpitala psychiatrycznego ze względu na swoje zaburzenia odżywiania. Zaczął odżywać dopiero po spotkaniu z tobą, jednak podświadomie ciągle z tym walczył. Nie chciał ci zaufać ani się do ciebie zbliżać, ale o to zadbał William. Jak widać, skutecznie. Jednak okres, gdy nie mogliście się kontaktować... byłem pewien, że ty przeszedłeś to bardzo źle. Jednak później okazało się, że to Bill przeszedł prawdziwe piekło.

Mówiąc to Sir Thomas wpuścił mnie w końcu do pokoju Billa. Bill siedział na podłodze, chowając głowę między kolanami. Na rękach miał krwawe ślady, sam nie byłem do końca pewien od czego, a tuż obok niego stała miska z odrobiną wody na dnie. Drzwi się otworzyły i zobaczyłem wchodzącą Martę, ale to twarz Billa przykuła moją uwagę. Wyglądał niczym śmierć. Miał zapadłe policzki, suche wargi i ciemne cienie pod oczami. Szybko jednak spuścił głowę, nie chcąc pokazywać się tak swojej opiekunce.

-Bill, powinnam wezwać pogotowie...

-NIE!

Ryknął chłopak z siłą w głosie, jakiej się po nim absolutnie nie spodziewałem - i Marta chyba też nie, sądząc po jej minie. Spojrzałem na rozpacz w jego oczach a jednocześnie sprzeciw, jakiego nie byłem w stanie opisać. 

-Bill...

-Nie. Nie chcę. Po prostu zostaw mnie w spokoju. 

Warknął na swoją opiekunkę, która po prostu zwiesiła ramiona i wyszła, a ja dopiero po chwili zorientowałem się że Bill płacze. Jego ramiona po prostu poruszały się w bezgłosnym szlochu, kiedy chował twarz w dłoniach i oddawał się swojej rozpaczy. 

-Błagam... błagam...

Dopiero w pewnym momencie zorientowałem się, że Bill coś szepta przez palce. Zacząłem się wsłuchiwać, czując na sobie współczujący wzrok Sir Thomasa. 

-Po prostu dajcie mi umrzeć... błagam... ja już tak nie mogę... błagam...

Szeptał cicho, a mnie krajało się serce. Chciałem do niego podejść, porozmawiać z nim, wziąć go w ramiona. Ale wiedziałem, że nie mogę.

-Byłeś jedyną osobą, której Bill zaufał i z którą wiązał jakiekolwiek uczucia i przyszłość. Stałeś się jedyną osobą, którą dopuścił do swojego zamkniętego serca i stałeś się najcenniejszą osobą w jego życiu. To było wam pisane od samego początku. Przeznaczenie związało was jeszcze mocniej podczas waszej rozłąki, chociaż jest to okropne. Wiesz, Bill wtedy faktycznie myślał o śmierci bardzo wiele, przynajmniej tak twierdził William. Nie był jednak w stanie targnąć się na swoje życie. William go bardzo wspierał a w jego sercu kiełkowła nadzieja, że kiedyś znów będziecie mogli być razem. Obiecał sobie jednak, że jeśli tak się nie stanie lub jeśli go odrzucisz, zakończy swoje życie na zawsze. 

Poczułem dreszcz przerażenia przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa i zauważyłem, że Bill odgarnął swoje włosy do tyłu i spojrzał w przestrzeń przed sobą. Westchnął cicho i otarł z łez policzki, uśmiechając się tak jakoś... smutno. Ten widok łamał mi serce na milion kawałeczków.

-Ja tu bez ciebie umrę, Tom.

Wyszeptał w przestrzeń a ja zauważyłem, że w drugiej dłoni ściska jakiś przedmiot. Gdy spojrzałem na to dokładniej zorientowałem się, że to moje zdjęcie. Chciałem coś powiedzieć, ale... nagle znowu znaleźliśmy się gdzieś indziej. Rozejrzałem się i zorientowałem się, że to rezydencja Williama. Za oknem szalała burza z piorunami a ja mogłem się tylko domyślać, że to wina Billa i jego stanu duszy. O ile on i jego emocje wpływały na otoczenie poza rezydencją, ja wpływałem na sam jej stan. Przynajmniej tak twierdził Sir Thomas, gdy mi to opowiadał podczas naszych wielogodzinnych konwersacji w trakcie mojej separacji z Billem. Nagle znowu poczułem, że mogę się poruszać i opadłem ciężko na fotel, przy którym stałem. Sir Thomas jakby czytał mi w myślach i podał mi szklankę wody do ręki, z której od razu wypiłem prawie całą zawartość. Westchnąłem cicho i odłożyłem szkło, po czym przetarłem twarz dłońmi. 

-Boże...

-Wiem. Sam byłem w szoku, gdy William mi to pokazał. 

Mężczyzna usiadł naprzeciwko mnie w fotelu i uśmiechnął się do mnie pocieszająco, jednak nawet się do mnie nie zbliżał. O ile Bill potrzebował ciągłego kontaktu fizycznego, ja wolałem go unikać. No... oprócz Billa, oczywiście. Cieszyłem się więc, że mnie rozumie i nie próbuje mnie przytulać.

-Co ja mam zrobić... jak mam mu pomóc?

-Po prostu go kochaj.

Obaj spojrzeliśmy na stojącego w drzwiach z szerokim uśmiechem Williama. Od razu poderwałem się na równe nogi.

-Bill się obudził? Muszę do niego wracać...

-Spokojnie.

Przeszłe wcielenie mojego ukochanego uniosło uspokajająco rękę, po czym usiadło na oparciu fotela na którym siedział jego partner. Obaj spletli ze sobą swoje dłonie i uśmiechali się do mnie wspierająco, uspokajająco. 

-Bill odpłynął do swojego snu, którego teraz bardzo potrzebuje. Nie miałem serca go dłużej męczyć.

-Jednak nadal trwa burza. Czy wszystko z nim w porządku?

-Nie musisz się martwić. Bill sam nie do końca rozumie, co się z nim dzieje, jednak ja rozumiem. W końcu kiedyś sam przeżyłem coś podobnego... chociaż moje przeżycia w porównaniu z tym wszystkim, przez co przeszedł nasz biedny Bill jest niczym. 

Mówiąc to spojrzał na swojego ukochanego z rozbrajającą wręcz miłością, od której mogły topnieć lodowce. Zastanawiałem się, czy ja i Bill też tak razem z boku wyglądamy. 

-Bill czuje się zagubiony, Tom. Przez całe życie był sam, musiał walczyć. W jego świecie idealnie sprawdzało się wasze powiedzenie "zjedz, albo zostań zjedzonym". Musiał walczyć o każdy nowy dzień, o każdy nowy oddech i o wszystko, co kiedykolwiek osiągnął. Gdy się spotkaliście, musiał walczyć o ciebie i sam ze sobą, by w ogóle dopuścić cię do swego zranionego serca. Kiedy to mu się udało, musiał walczyć z własnymi demonami, by nie odebrać sobie daru życia i nie rozdzielić was na wiele kolejnych lat. A gdy w końcu znów mogliście być razem, musiał walczyć z całym światem, by móc z tobą uciec i się tutaj ustatkować. Całe życie musiał walczyć o każdą jedną rzecz, nasz mały wojownik. Teraz poczuł się nagle strasznie zagubiony i bezużyteczny... Sam nie wie, co ma z tym wszystkim teraz zrobić i w co włożyć ręce. Musi przyzwyczaić się do tej sytuacji i się uspokoić, zajmie mu to kilka dni. Po prostu daj mu czas i kochaj go, dobrze? On cię bardzo potrzebuje i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię kocha. Bądź przy nim, a wszystko się ułoży, dobrze?

-Nigdy go nie opuszczę.

-Mam taką nadzieję, Tom. Jesteście nami, jesteście sobie przeznaczeni. Nie mam pojęcia co zrobi Bill, jeśli go opuścisz.

Na moment między nami zapadła cisza. Sir Thomas objął swojego ukochanego ramieniem i przytulił go mocniej do siebie, jakby William w tym momencie sam był na miejscu Billa i przeżywał ten ból możliwego w jakiejś przyszłości rozstania.

-Czas abyś wracał, Tom. Bill będzie cię potrzebować po drugiej stronie. Pamiętaj, że zawsze tu jesteśmy aby was wspierać. Zawsze możecie na nas liczyć.

-Dziękuję.

Tylko tyle zdołałem powiedzieć, nim obudziłem się na kanapie w tej samej pozycji, w jakiej Sir Thomas zabrał mnie do swojego świata. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że płaczę. Szybko starłem łzy i spojrzałem na wtulającego się w mój brzuch Billa, który ułożył głowę na moich kolanach. Uśmiechnąłem się lekko i wplątałem palce w jego włosy, rozmyślając o tym wszystkim. Teraz jeszcze mocniej czułem, że nie dopuszczę do złamania złożonej mu obietnicy. Nigdy więcej nie dopuszczę, by ktoś cię skrzywdził, Billy.

*pov. Bill*

Miałem nadzieję odpłynąć prosto do krainy snu, jednak ocknąłem się w dobrze znanym mi pomieszczeniu. Salon w posiadłości Williama. Musiał mnie sam tutaj ściągnąć, bo ja sam się o to nie prosiłem a nie było innej opcji, aby się tu znaleźć. Westchnąłem cicho i spojrzałem na szalejącą za oknem burzę.

-Dobrze cię widzieć, Bill.

Spojrzałem na stojącego przy kominku mężczyznę i uśmiechnąłem się słabo, nie mając siły na nic więcej. I tak doskonale zna stan mojej duszy, więc nie miało sensu okłamywanie go.

-Wolałbym widzieć cię w bardziej wesołych okolicznościach, Williamie.

Mężczyzna zaśmiał się cicho i odwrócił do mnie przodem, po chwili siadając na kanapie naprzeciwko mnie. Uśmiechał się lekko chociaż widziałem, że uważnie mnie obserwuje.

-Takie jeszcze nadejdą, spokojnie. Trapi cię ten nagły spokój, prawda?

Zagryzłem dolną wargę i zawahałem się. Jakoś nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że ktoś ciągle zna stan moich emocji i że da mi jakiekolwiek wsparcie czy radę. A jednak właśnie tak było.

-Mam wrażenie, że coś się zaraz spierdoli.

Sam nie wiem, ile tak rozmawiałem z Williamem, nim w końcu wypuścił mnie do krainy snów. Czułem się jednak o wiele spokojniejszy i może nawet bardziej zmotywowany do działania, niż wcześniej. Nie do końca byłem pewien, co się tak właściwie zmieniło ale wiedziałem, że coś się zmieniło. Miałem zamiar wprowadzić te zmiany w życie zaraz jak wstanę.

Obudziłem się gdy za oknem było już ciemno i czułem, jak czyjeś długie palce przeczesują moje włosy. Uśmiechnąłem się i wtuliłem mocniej w brzuch chłopaka, którego obejmowałem. Tylko przy nim potrafiłem tak głęboko i dobrze spać. Mój kochany, mój Tommy... Mam nadzieję, że dane nam będzie zostać razem na zawsze.

-Hej, pieszczochu. 

Zaśmiał się cicho i pocałował mnie w czubek głowy a ja mogłem wyczuć lekki uśmiech na jego ustach. Odwróciłem się na plecy i spojrzałem mu w twarz, samemu się uśmiechając.

-Hej.

-Lepiej się czujesz?

Pokiwałem głową i splotłem ze sobą palce naszych dłoni. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mógłbym umrzeć w jego ramionach. Ale żyłem. Żyłem i chciałem żyć pełnią życia. Z nim i przy nim. Tylko z nim, na zawsze.

Komentarze

  1. To było piękne, mocne i wzruszające... Aż nie wiem co mogę więcej napisać i jak to skomentować - po prostu zabrakło mi słów 🤭
    Z niecierpliwością czekam na więcej ❣️❣️❣️ pozdrawiam i życzę weny - Twoja wierna czytelniczka ASIA 💋💋💋

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty