My wonderful nightmare - Rozdział 13
Biegłem przed siebie w pamięci mając adres Kageyamy, który jakiś czas temu niemal cudem a z drugiej strony trochę przypadkiem wyciągnąłem od Daichi'ego w trakcie jednej z naszych rozmów. Doskonale znałem okolicę i znając adres nie miałem absolutnie żadnego problemu, żeby odnaleźć odpowiedni dom. Zdyszany, ledwo łapiąc oddech, zacząłem walić do drzwi z każdą chwilą czując łzy zdenerwowania powoli napływające mi do oczu. W końcu po kilku minutach kawałek drewna się otworzył a przede mną stanęła kobieta o naprawdę miłej twarzy.
-Mogę jakoś pomóc?
-Jest Kageyama?
Niemal na nią nakrzyczałem, chcąc jak najszybciej zobaczyć mojego byłego rozgrywającego. Miła pani wyraźnie się zmieszała i już bałem się, że zamknie mi drzwi przed nosem ale całe szczęście tego nie zrobiła.
-Mamo, kupisz jutro mleko?
Ktoś wszedł do przedpokoju i nagle nasze spojrzenia się spotkały - moje i Kageyamy a ja poczułem, że się stresuję jeszcze bardziej niż wcześniej. Przez chwilę po prostu patrzyliśmy sobie w twarz aż w końcu zauważyłem... kule, na których chodził i opatrunek na lewym kolanie. Czułem się, jakby właśnie ktoś uderzył mnie bardzo mocno w brzuch i ledwo mogłem złapać oddech - mimo że widziałem to na własne oczy to wciąż wydawało się takie nierealne i myślałem, że to jedynie sen mimo że w cale nim nie było.
-Ka... geyama...
Szepnąłem z niedowierzaniem nawet nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że to zrobiłem. Wtedy jakby wstąpił w niego sam Diabeł - zmarszczył brwi i spojrzał na mnie najbardziej wściekłym spojrzeniem, jakie kiedykolwiek u niego widziałem.
-Kazałem ci nie wpuszczać nikogo, kto o mnie pyta!
Huknął i mimo swojej kontuzji bardzo szybko znalazł się przy drzwiach, zatrzaskując mi je przed nosem i niemal waląc mnie w twarz a zza nich słyszałem stłumione acz podniesione głosy, świadczące o kłótni między matką a synem. Wciąż jednak nie mogłem się ruszyć i wpatrywałem się w ten cholerny kawałek drewna czując się, jakby świat mi się zawalił. Nie ma Księżyca bez Słońca i nie ma siatkówki bez Kageyamy. Tego jednego byłem pewien. W końcu zacząłem iść powoli w stronę szkoły, powłuczając nogami aż w końcu nie byłem w stanie - emocje wzięły górę i rozpłakałem się, siadając na poboczu drogi i nie mogąc się uspokoić. Nie mam pojęcia, ile tak siedziałem i płakałem, gdy zobaczyłem światła kilku latarek i jakieś cienie, które je niosły.
-Tam jest!
Usłyszałem Daichi'ego i po chwili kilka osób znalazło się przy mnie, zarzucając mi koc na ramiona a ktoś inny - dopiero potem zorientowałem się, że był to Noya - przytulił się do moich pleców, chcąc mnie jakoś uspokoić i wesprzeć.
-Długo nie wracałeś, więc zaczęliśmy cię szukać. Co się stało?
Suga wyglądał, jakby przez ten czas, gdy mnie nie było, zamartwiał się niczym matka o swoje małe dziecko ale w tym momencie w cale nie przeszkadzało mi bycie traktowanym jak przedszkolak. Pociągnąłem nosem, próbując jakkolwiek nad sobą zapanować, żeby tylko móc odpowiedzieć, co w cale nie było niestety takie proste i zajęło mi dłuższą chwilę.
-Kageyama... ma uszkodzone kolano.
Wychlipiałem w końcu drżącym głosem i znowu zaniosłem się płaczem, czując opiekuńcze ramiona przyjaciół, którzy doskonale zdawali sobie sprawę, że załamało mnie to do reszty. Niestety - nie mylili się.
Komentarze
Prześlij komentarz