Why do I have to lose everyone? - Rozdział 4


 Pierwsze kilka godzin za murami upłynęło nam dosyć spokojnie, co jednak tylko wzmagało mój niepokój i nie pozwoliłem sobie nawet na moment rozkojarzenia czy ulgi, bo mogło to kogoś kosztować życie. W końcu jednak oczywiście na północnym-wschodzie pojawiła się flara, sygnalizująca pojawienie się tytana. Miałem wrażenie, że ten nas minie, jednak oczywiście zbliżał się coraz bardziej do nas. 

-Przechodzimy na sprzęt do trójwymiarowego manewru!

Krzyknąłem do reszty, od razu samemu do tego przechodząc i karząc koniu zostać tam, gdzie się zatrzymał. Mieliśmy szczęście, że akurat tu, gdzie jechaliśmy, mieliśmy dosyć dużo drzew. Zająłem najwygodniejszą dla mnie pozycję, w której będę mógł zaatakować tytana, przynajmniej biorąc pod uwagę jego przybliżone położenie, sądząc po pojawiających się flarach i przygotowałem ostrza. Nie wiedziałem, czego konkretnie mogłem się spodziewać.

Najpierw poczuliśmy trzęsienie się ziemi - całe szczęście było dość delikatne, sądziłem więc, przynajmniej po szkoleniach Erwina, że zmierza do nas jeden, maksymalnie dwóch tytanów. Odetchnąłem głęboko i przygotowałem się na to, co może się za chwilę stać. Potem wśród dość rzadkich drzew wyłoniła się postać tytana - który zdecydowanie już był we krwi niektórych naszych współwalczących.

-Armin, flara!

Rozkazałem i rzuciłem się na monstrum. Nie mogłem pozwolić, by sytuacja sprzed roku się powtórzyła. Musiałem zrobić wszystko, by nikt nie zginął. Chociaż cholernie się stresowałem, to jakimś cudem udało mi się zabić tego cholernego tytana, nim zbliżył się za bardzo do pozostałych. Niestety dosyć się przy tym pobrudziłem i mimo że zdawałem sobie sprawę z tego, że krew tytana zaraz wyparuje, zacząłem się wycierać, chcąc pozbyć się tej obrzydliwej mazi. 

Niestety nie pomyślałem wtedy o tym, że ten tytan mógł nie być sam. 

Komentarze

Popularne posty