Jabłko - Rozdział 10
Harry szybko wszedł do pociągu, nie chcąc przedłużać pożegnania z ukochanymi wujkami, jednak zaraz tego pożałował. Widział wesoło rozmawiających ludzi, mijał pozajmowane przedziały i miał ochotę w jakikolwiek sposób stać się niewidzialnym. Zastanawiał się, co on ma teraz ze sobą zrobić? Nikogo tu nie zna i nie ma zbyt wielu przyjaciół - co prawda czasem bawił się z innymi dziećmi na placu zabaw ale nie były to jakieś zażyłe znajomości. Niemal odetchnął z ulgą, gdy znalazł jeden wolny przedział. Od razu wbiegł do niego i usiadł na miejscu, uspokajając się. Przynajmniej znalazł miejsce na podróż. Co będzie dalej to się zobaczy. Być może jednak znajdzie przyjaciół? A nawet, jeśli nie, to w każdej chwili może wrócić do domu i już nigdy ich nie oglądać. Zdjął więc z ramion swój plecak - ten sam, z którym jego tata opuszczał Hogwarts po zakończeniu nauki, Remus znalazł go kiedyś w rzeczac swojego przyjaciela a Harry bardzo chciał mieć przy sobie coś po swoich rodzicach, gdy będzie rozpoczynał swoją największą dotychczas przygodę. Wyjął z torby książkę, którą właśnie czytał. Nie był co prawda molem książkowym ale wolał czytać niż bawić się z innymi. Ciągle bał się, że ten mężczyzna wróci któregoś dnia i jego też zabije - tak, jak jego rodziców i dziadków. Chociaż chyba najbardziej bał się, że znów będzie musiał oglądać śmierć kogoś, kogo kocha - w tym wypadku jego opiekunów. Na samą myśl o tym miał ochotę się rozpłakać, jakby dalej był małym dzieckiem. Może dlatego niemal podskoczył, gdy drzwi do jego przedziału otworzyły się. Spojrzał tam i od razu natrafił na tak dobrze znane mu, szare oczy. Przez chwilę obaj chłopcy przyglądali się sobie - żaden z nich się nie odezwał, żaden z nich się nie poruszył. W końcu jednak blondwłosy chłopak odchrząknął lekko, przerywając panującą między nimi ciszę.
-Mogę się przysiąść? Wszędzie jest pełno.
Zapytał w końcu. Oczywiście obaj od razu się rozpoznali, jednak gdyby ktoś ich obserwował nie powiedziałby, że kiedykolwiek się spotkali. Gdy brunet skinął głową, chłopak wszedł do przedziału i zamknął za sobą drzwi, zajmując wolną kanapę i odkładając na bok swoją torbę. Znowu zapanowała między nimi cisza i była jakaś niezręczna, mimo że przecież już wcześniej milczeli w swoim towarzystwie.
-Do tej pory pamiętam twoje urodziny. Była świetna zabawa. Bardzo ci współczuję z powodu twojej rodziny.
Dopiero po jakimś czasie Draco postanowił się odezwać i dać znać, że doskonale wie, z kim znalazł się w przedziale. W zielonych oczach coś błysnęło, słysząc to - coś na kształt zadowolenia, jakby cieszył się, że nie został zapomniany - jednak zaraz potem zostały one zasłoniętę mgłą smutku i żalu. Wspomnienie rodziców i dziadków, których stracił, zdecydowanie wciąż bolało, chociaż minęło przecież już tyle czasu.
-Cieszę się, że wtedy przyszedłeś. Szkoda, że się potem już nie widzieliśmy.
Odpowiedział po dłuższej chwili, robiąc jeden głębszy wdech, żeby odgonić myśli o swoich rodzicach. Dopiero wtedy znow uspojrzał na swojego rozmówcę.
-Prosiłem o to rodziców ale nie chcieli się zgodzić. Ogólnie z niewieloma ludźmi pozwalali mi się spotykać a z dziećmi to już w cale. Są bardzo konserwatywni i dbają o czystość krwi.
-Czyli nie powinniśmy rozmawiać?
-Też mi coś. Mogę się przyjaźnić z kim chcę. W szkole chodzi o to, żeby nawiązać znajomości.
Blondyn obdarzył jedenastolatka wesołym uśmiechem, po czym wyciągnął coś z torby i podał mu. Gdy po chwili otworzył rękę, okularnik zobaczył trzymane w niej lizaki.
-Weź sobie jeden. Ten zielony ma smak jabłka a czerwony smakuje jak truskawki.
Zaproponował i z zadowoleniem obserwował, jak jego znajomy bierze do ręki czerwonego lizaka i odpakowuje go z papierka a sam zabrał się za jedzenie drugiego smakołyku.
-Dzięki.
-Nie ma sprawy. O przyjaciół w końcu trzeba dbać, prawda?
Harry nie przyznałby się do tego, ale ciepło zrobiło mu się na sercu, gdy został nazwany przyajcielem. Miał nadzieję, że faktycznie uda im się zaprzyjaźnić, chociaż w całym swoim życiu do tej pory mu się to nie udało.
-Racja.
-Mam nadzieję, że będziemy razem w domu w Hogwartcie.
-Do jakiego domu chcesz trafić?
-Slytherin, jak mój ojciec i mama. Wszyscy w mojej rodzinie tam trafiają. Ty już wiesz, gdzie chciałbyś trafić?
Brunet pokręcił przecząco głową. Szczerze mówiąc w ogóle się nad tym nie zastanawiał i do tej pory niewiele wiedział na temat tych wszystkich domów i podziałów.
-Chyba powinienem ci to wyjaśnić. W Hogwartcie są cztery domy: Gryffindor, w którym liczy się odwaga, męstwo, szczerość i szlachetność, Slytherin, gdzie najważniejsze są ambicja, spryt, przebiegłość i braterstwo, Ravenclaw, który ceni sobie inteligencję, mądrość, kreatywność i oryginalność oraz Hufflepuff, gdzie ceni się sprawiedliwość, wierność, uprzejmość i pracowitość. Mówi się, że najwięksi czarodzieje wszechczasów najczęściej są z Gryffindoru lub Slitherinu. Gryffinor podobno wydaje na świat najodważniejszych czarodziejów, w Slytherinie są najbardziej sprytni i wielcy, w Hufflepuffie najmilsi a w Ravenclawie najmądrzejsi.
Wyjaśnił spokojnie blondyn a z jego twarzy przez cały czas nie schodził delikatny uśmiech. W jakiś sposób pałał sympatią do siedzącego naprzeciw niego okularnika i cieszył się, że jakimś cudem trafił na jego przedział.
-Rozumiem... mi chyba w sumie obojętne, gdzie trafię.
-Gdzie byli twoi rodzice?
-Mama i tata byli w Gryffindorze. Syriusz i Remus też ale oni mówią, że mogę trafić gdziekolwiek a oni i tak będą dumni.
Szczerość zielonookiego była wręcz rozbrajająca i dosyć zaskoczyła jego rozmówcę, jednak nie skomentował tego faktu.
-Fajnie będzie, jeśli oboje trafimy do Slytherinu. Może nawet uda nam się mieć wspólne dormitorium.
Draco snuł już plany na przyszłość i żaden z nich nie wiedział, jak bardzo tego drugiego cieszyła ta nikła nić sympatii i porozumienia, która się między nimi wytworzyła i którą chcieli zatrzymać za wszelką cenę.
Komentarze
Prześlij komentarz