Doki-Doki - rozdział 15
Hei i ho~
Trochę, "TROCHĘ" to trwało ale w końcu jest rozdział. ^.^ Ktoś się cieszy? Ja nie wierzyłam, że to napiszę. Serio. Byłam pewna że nie dam rady się tu proszę. :) :) :) :)
Tak więc nom... mam nadzieję, że się spodoba ^.^
Zapraszam~
________________________________
Trochę, "TROCHĘ" to trwało ale w końcu jest rozdział. ^.^ Ktoś się cieszy? Ja nie wierzyłam, że to napiszę. Serio. Byłam pewna że nie dam rady się tu proszę. :) :) :) :)
Tak więc nom... mam nadzieję, że się spodoba ^.^
Zapraszam~
________________________________
Nowa szkoła.
Nowe mieszkanie.
Nowi ludzie.
Nowy rok szkolny.
Nowe nadzieje.
Nowy mundurek.
Nowe miejsca.
Nowe przyzwyczajenia.
Nowy współlokator.
Nowe życie.
Nowe mieszkanie.
Nowi ludzie.
Nowy rok szkolny.
Nowe nadzieje.
Nowy mundurek.
Nowe miejsca.
Nowe przyzwyczajenia.
Nowy współlokator.
Nowe życie.
Czy tak to sobie
wszystko wyobrażałem? Nie. Wyobrażałem sobie siebie, naszą drużynę,
Karasuno na mistrzostwach stanowych. Jak trzymamy w rękach puchar -
dowód naszej wygranej. Jak skaczemy i się cieszymy a potem Kageyama mnie
przytula w dowód uznania za to, co zrobiłem. Co razem zrobiliśmy, bo
nasza współpraca miała bardzo wzmocnić naszą drużynę i zapewnić jej
wielkie wsparcie.
Ale tego już nie ma.
Nie ma Kageyamy.
Nie ma Karasuno.
Nie ma kolegów z drużyny.
Nie ma drużyny.
Nie ma siatkówki.
Nie ma dziwnego trenera.
Nie ma wspólnych powrotów do domu i rozstawania się przy stacji.
Nie ma ćwiczenia swoich umiejętności.
Nie ma radości.
Nie ma nic.
Nie ma Karasuno.
Nie ma kolegów z drużyny.
Nie ma drużyny.
Nie ma siatkówki.
Nie ma dziwnego trenera.
Nie ma wspólnych powrotów do domu i rozstawania się przy stacji.
Nie ma ćwiczenia swoich umiejętności.
Nie ma radości.
Nie ma nic.
Dosłownie czuję się,
jakby nawet kolory mi z życia wyprano. A podobno jestem Słońcem. A
Słońca nie można zgasić. Cóż... jak widać można i jestem tego żywym
dowodem, chociaż w cale nie chcę nim być. Wolałbym móc lśnić, jak wtedy
podczas turnieju, gdy razem, całą drużyną wygraliśmy. Westchnąłem cicho i
sięgnąłem po dzwoniący telefon.
-Noya-senpai?
Zapytałem, gdy po drugiej stronie usłyszałem cichy szum.
-Hej, młody. Jesteś na głośniku, cała drużyna tu jest.
Cała? Czyli, że on... też? Moje serce znów zaczęło robić doki-doki.
-Okey. Hej chłopaki.
Odpowiedziałem z udawaną radością. Na pewno się zorientowali. Przez ostatnie kilka miesięcy nauczyli się ją rozpoznawać.
-Hinata, dobrze się odżywiasz? Nie chorujesz? A psychicznie jak się czujesz?
Pierwszy głos zabrała mama. Uśmiechnąłem się lekko.
-Tak, całkiem dobrze. Wiesz, uczę się gotować. Zdrowy jestem a psychicznie... tak sobie.
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Mam nadzieję, że chociaż biegasz.
Tym razem to Daichi-san. Pokiwałem głową i się zreflektowałem, że mnie nie widzą.
-Tak. Codziennie. Rano i wieczorem. No...tylko dzisiaj nie bo mi się nie chce, ale wieczorem zrobię podwójny trening.
Wszyscy na moment zamarli. Nie znają Hinaty odpuszczającego sobie ćwiczenia. Jakiekolwiek.
-Kiedy mamy przyjechać?
Usłyszałem znów Noyę.
-W weekend?
Zaproponowałem od razu na co usłyszałem pomruki aprobaty.
-Super. Kageyama, chcesz coś powiedzieć?
Tata zwrócił się do niego a moje serce zabiło mocniej.
-Nie.
Usłyszałem oddalony, zimny głos. Coś mnie scisnęło za serce ale roześmiałem się.
-Wybacz, musimy zacząć trening. Pisz jak coś. Do potem!
Zawołał ktoś i połączenie zostało urwane. Spojrzałem za okno. Wszystko zaczynam od nowa. Nie pozostało mi nic.
Nic, tylko nowa nadzieja.
Komentarze
Prześlij komentarz