Miłość leczy rany - Rozdział 19
Na szczęście pobyt w szpitalu minął nam względnie szybko i już w piątek popołudniu siedzieliśmy w moim pokoju, czytając nasze wyniki.
-Lekka niedokrwistość, uleczalna, niedowaga, alergia na jabłka, jad pszczeli i orzechy, poza tym wszystko w normie.
Wyliczyłem, przeglądając te wszystkie kartki, które dostałem przy wypisie, zanim będę musiał oddać je rodzicom, bo bardzo na to nalegali. Spojrzałem wyczekująco na brata, który wpatrywał się w swoje wyniki.
-Mam wszystko w normie.
Powiedział w końcu, rzucając papiery na stolik nocny i uśmiechając się do mnie szeroko, po czym walnął się na moje łóżko, rozciągając się jak królewicz na włościach. Przewróciłem oczami, widząc, że on już tą całą historię z badaniami zostawił dawno za sobą, ale w sumie wiedziałem, że ma rację i powinienem zrobić dokładnie do samo, ale mimo wszystko nie potrafiłem tego zrobić. Westchnąłem ciężko i położyłem się obok niego, czując się naprawdę bardzo zmęczonym i nie mając ochoty kompletnie na nic, nie mając w sobie ani trochę motywacji. Poczułem otaczające mnie ramiona i zerknąłem w twarz Toma, który miał zamknięte oczy i uśmiechał się lekko pod nosem.
-Przyjemnie tak poleżeć.
Mruknął, chowając nos w moje włosy i po chwili zorientowałem się, że zasnął. Trochę mnie to rozczuliło, mimo że wciąż ciężko było mi dopuścić do siebie wszelkie emocje, ale naprawdę trochę mnie to rozczuliło. Westchnąłem ponownie, jakoś dzisiaj wyjątkowo dużo wzdycham, nie wiem, dlaczego, po czym zamknąłem oczy i postanowiłem pójść w ślady bliźniaka. Jakiś czas później odpłynąłem w ramiona Morfeusza.
TOM
Obudziłem się, słysząc pukanie do drzwi. Zorientowałem się, że Bill wciąż śpi wtulony we mnie i wyglądał naprawdę uroczo. Odwróciłem się w stronę drzwi i zauważyłem zaglądającą do pokoju mamę.
-Tu się obaj schowaliście. Zejdziecie na kolację?
Zapytała, uśmiechając się delikatnie. Pokiwałem głową, dając jej znać że zaraz zejdziemy, a gdy drzwi się za nią zamknęły, miałem zamiar obudzić brata, ale okazało się, że mnie ubiegł, bo leżał już z szeroko otwartymi oczami i wpatrywał się we mnie wciąż troszkę zaspany.
-Hej, kociaku.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem go w czoło, na co zabawnie zmarszczył nos, nim odwzajemnił uśmiech. Odsunął się ode mnie i przeciągnął się, mrucząc przy tym, jakby faktycznie był rasowym kociakiem.
-Idziemy na kolację?
Zapytał, po czym wstał z łóżka, więc pobiegłem za nim na dół, w ostatniej chwili jeszcze zabierając nasze dokumenty, o które prosili nas rodzice. Wiedziałem, że przepadłem. Totalnie zawrócił mi w głowie. I nie ma już dla mnie ratunku.
Komentarze
Prześlij komentarz