Papieros - rozdział 15-2
Wracaliśmy do domu okrężną drogą a ja w ciszy obserwowałem
krajobraz za oknem, zastanawiając się, jak ja mam dalej żyć bez mojej siostry.
I wtedy mnie olśniło.
-Zatrzymaj się!
Mój wybuch był na tyle gwałtowny, że Damian zjechał
gwałtownie na pobocze i włączył światła awaryjne, patrząc na mnie zdezorientowany.
-Co się stało?
Zapytał, patrząc na mnie jak na kosmitę.
-Muszę wracać do domu! Dawno mnie tam nie było, moja mama...
Zaciąłem się i zagryzłem wargę, spuszczając głowę. Nie
chciałem mówić.
-Gdzie mieszkasz?
Podałem mu szybko ulicę a on zawrócił i zaczął jechać w
odpowiednim kierunku. Podjechaliśmy po drodze do sklepu, gdzie zrobiłem spore
zakupy i podjechaliśmy pod mój blok.
-Dzięki, że mnie podwiozłeś. Przepraszam za kłopot.
Powiedziałem cicho, patrząc w palące się w moich oknach
światło i wysiadając z auta. Zdziwiło mnie to, że on też wysiadł z auta i
zaczął brać zakupy.
-Pomogę ci chociaż z zakupami.
Uśmiechnął się lekko, widząc mój pytający wzrok. Nie
chciałem, żeby widział, co czeka w domu, ale raczej nie miałem możliwości, żeby
mu odmówić, więc nie miałem wyboru. Westchnąłem ciężko i z kilkoma siatkami w
rękach powlokłem się na górę, szurając butami. Nie chciałem tu wracać. Wyjąłem
z torby klucze i wszedłem do środka, idąc cicho do kuchni. Za sobą słyszałem
kroki Damiana, któremu nie byłem w stanie spojrzeć w twarz. Zostawiłem siatki i
torbę i poszedłem do salonu, gdzie na kanapie spała mama a od niej czuć było bardzo
mocno alkohol i papierosy. Potrząsnąłem za jej ramię.
-Mamo? Mamo, to ja.
Jej oczy otworzyły się i zabłysło w nich zrozumienie, ale na
krótko. Już wiedziałem, że zaraz zacznie się przedstawienie mojej codzienności.
-Co ty robisz, bachorze?! Dajże mi spać!
Zaskrzeczała i odwróciła się na drugi bok, mrucząc coś o
tym, jakim niewdzięcznym gówniarzem jestem. Westchnąłem cicho i zdjąłem
marynarkę, wieszając ją na drzwiach i szybko posprzątałem salon, cały czas
czując śledzący mnie wzrok Damiana. Gdy skończyłem sprzątać salon i łazienkę,
poszedłem do kuchni i zająłem się rozpakowaniem zakupów.
-Dlaczego wciąż tu mieszkasz?
Wyciągnąłem z lodówki dopiero co włożone tam mięso i
chwyciłem nóż, szukając deski do krojenia.
-A kto się nią zajmie, jak nie ja?
Zapytałem, zabierając się za krojenie kurczaka na niewielkie
plastry, które odkładałem do miski. Doprawiłem mięso i zalałem wszystko oliwą,
po czym włożyłem z powrotem do lodówki i zająłem się robieniem kanapek. Obiad
trochę potrwa a mama powinna zjeść coś od razu.
-Nie możesz podporządkować jej całego swojego życia.
Poczułem bezsilność, jak zawsze, gdy o tym myślałem.
Westchnąłem ciężko i zabrałem się za krojenie pomidora.
-Wiem. Ale nie mam wyboru.
Odpowiedziałem, układając go naprzemian z mozarellą na
talerzu i wyciągając chleb z szafki.
-Masz. Zawsze jest jakiś wybór. Nie możesz tak żyć.
Poczułem wzbierające w oczach łzy. Chciało mi się płakać, że
zobaczył, jak żyję w rodzinnym domu.
-Dlatego nie chciałem, byś tu przyjeżdżał. Bo to nie jest
dobre.
Powiedziałem, ocierając oczy i po chwili poczułem obejmujące
mnie ramiona i miękkie usta na policzku.
-Cieszę się, że mogłem to zobaczyć. I teraz pomogę ci się z
tego wyrwać.
Obiecał, co trochę podniosło mnie na duchu. Chciałem
wierzyć, że tak będzie. Bardzo bym chciał.
Komentarze
Prześlij komentarz