My wonderful nightmare - Rozdział 7
Niestety przyjemny weekend z przyjaciółmi minął zbyt szybko i musiałem wrócić do szkoły, którą z całego serca zdołałem znienawidzić zaledwie w 5 tygodni. Ociągałem się, jak mogłem, jednak w końcu musiałem wejść na zajęcia. Dobre było to, że przez ten weekend zdołałem załatwić sobie miejsce na Uniwersytecie Tokijskim i miałem rozpocząć tam zajęcia od przyszłego tygodnia - akurat tyle czasu potrzebowali na zorganizowanie wszystkiego a ja miałem właśnie tydzień na przeprowadzenie się do Noyi i pozostałych. W tym tygodniu miałem również zagrać mecz sparingowy, pierwszy i ostatni jako łabądź, przeciwko drużynie z uniwersytetu, do którego przechodzę, co o dziwo bardzo mnie stresowało. Oczywiście dyrektor i nauczyciele Hakuchou już wiedzieli, że się przenoszę, jednak czekała mnie jeszcze rozmowa z drużyną - na samą myśl o tym czułem się chory.
Po zajęciach z ciężkim sercem i bardzo niechętnie wszedłem na halę sportową, gdzie była już cała moja drużyna - i oczywiście gdy tylko wszedłem oczy wszystkich skierowały się na mnie a ja czułem się jak pod ostrzałem - domyśliłem się, że już wiedzieli o moim transferze. W końcu podszedł do mnie sam kapitan, krzyżując ręce na piersi.
-Podobno odchodzisz.
Powiedział tak zimnym tonem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie słyszałem i aż przeszły mnie od niego ciarki wzdłuż kręgosłupa. W dodatku patrzył na mnie tak przerażająco, że spuściłem głowę, nie będąc w stanie patrzeć mu w twarz i czułem się niczym karcone przez rodzica dziecko, które zrobiło coś bardzo, bardzo złego.
-Tak...
-Nie sądziłem, że ten legendarny atakujący Karasuno aż tak szybko się podda. Najwyraźniej nie dorosłeś do naszego poziomu. Skoro tak, bardzo się cieszę, że odchodzisz. Nie potrzebujemy tak słabych jednostek w naszej drużynie.
W oczach zaczęły zbierać mi się łzy. Czułem, jak zaczynam się trząść - atmosfera była tak gęsta, że można było ją kroić nożem a ja miałem wrażenie, że zaraz się rozpłaczę.
-Nie waż się tak do niego mówić!
Usłyszałem znajomy głos i z zaskoczeniem obróciłem się, widząc stojącą w drzwiach drużynę w czerwono białych strojach Uniwersytetu Tokijskiego. Noya, Asahi i Tanaka z bojowymi wyrazami twarzy podeszli do nas, odgradzając mnie od kapiata (jeszcze) mojej drużyny.
-Och, nasz słabiak potrzebuje obrońców? Nie sądziłem, że można spaść aż tak nisko.
-Nie obrońców a przyjaciół. Jeśli nie chcesz, żeby ten łysy zaraz ci przywalił, radzę ci zamilknąć.
Noya stał wyprostowany z dumnie uniesioną głową naprzeciwko górującego nad nim kapitana łabędzi, mierząc się z nim spojrzeniem. Tanaka z kolei strzelał knykciami, jakby faktycznie przygotowywał się do bójki. Najbardziej w całej sytuacji zdziwił mnie fakt, że nikt nie stawał za plecami Kaname, chcąc okazać mu jakiekolwiek wsparcie.
-Nie sądzę, by takie zachowanie przystoiło kapitanowi drużyny. Noshiyama, Asahi, Tanaka, zostawcie go, nie warto się nim zajmować.
Gdy znów się odwróciłem, za moimi plecami stał jakiś mężczyzna - domyśliłem się, że jest on trenerem drużyny z Uniwersytetu Tokijskiego - i muszę przyznać, że robił wrażenie - wyglądął jak ktoś, kto przez całe życie (do tej pory) regularnie trenuje i gra w siatkówkę. Niemal podświadomie wyprostowałem się jeszcze bardziej, gdy po chwili skierował swoje spojrzenie na mnie.
-Więc to ty jesteś tym Słońcem, o którym ta trójka tyle opowiada. Podobno od poniedziałku będziesz w naszej drużynie. Miło mi cię poznać, jestem Aoi Lee, trener.
Mówiąc to, wyciągnął w moją stronę dłoń, którą pospiesznie uścisnąłem, witając się z nim. Byłem nawet trochę zdziwiony, że wie, kim jestem oraz że nazywano mnie tam Słońcem, chociaż było to bardzo miłe.
-Hinata Shoyo. Dziękuję, że przyjęliście mnie tak po terminie.
-Drużyna jest rodziną a w rodzinie jest miejsce dla wszystkich.
Odpowiedział, co trochę mnie rozweseliło. Miałem nadzieję, że gdy się przeniosę to faktycznie tak się stanie i będę w końcu znowu z zadowoleniem grać w siatkówkę.
-W porządku, skoro zakończyliśmy formalności... zaczynamy mecz sparingowy.
Komentarze
Prześlij komentarz