Proszę, żyj! - rozdział 7
Siedzieliśmy cicho w salonie najstarszego z kuzynów Orihara i nasłuchiwaliśmy. Wszyscy wiedzieliśmy, że dzisiaj coś się wydarzy. Wszyscy o tym wiedzieliśmy, dlatego nikt nie odważył się odezwać. Nawet nie oddychaliśmy zbyt głośno. Baliśmy się cokolwiek przeoczyć.
Trzask. Oznaczał, że znów coś się zbiło. Szklanka? Prędzej kieliszek. Odkąd Roppi wrócił ze szpitala, jego mama wróciła do picia. Wzdrygnąłem się, słysząc kolejny trzask szkła. Co tam się dzieje..?
-ROPPI, DO MNIE W TEJ CHWILI!!
Krzyk rozdarł ciszę. Wyraźnie słyszeliśmy każde jej słowo. Ciche kroki lekkiego ciała. Roppi miał niedowagę, która zwiększyła się odkąd znów przestał jeść. Nigdy nie jadł dużo, ale teraz zdecydowanie przesadzał.
-O co chodzi?
Jego głos był cichy, ale i tak doskonale go słyszeliśmy. Zorientowałem się, że wstrzymuję oddech, więc znów zacząłem oddychać.
-Gdzie jest mój alkohol?
Zapytała nad wyraz spokojnie, chociaż dobrze wiedzieliśmy, że cała gotuje się ze złości. Brak odpowiedzi. Cisza aż dzwoniła nam w uszach.
-Wylałeś go!
Wrzasnęła, a ja aż podskoczyłem. Bałem się. Tego, co będzie. Poczułem, jak obejmuje mnie silne ramię a gdy spojrzałem w bok zobaczyłem Shizuo. Krzyk i kolejny trzask. Wtuliłem się w opiekuńcze ramię. Kilka wrzasków, których nie zrozumiałem, trzask drzwi i kroki na klatce schodowej. Izaya poderwał się i spojrzał na nas.
-Idziemy na dół. Mam złe przeczucia.
To było jak kubeł zimnej wody. Pierwszy wleciałem do mieszkania ukochanego i rozejrzałem się po pomieszczeniu, jednak nigdzie nie widziałem czarnowłosej postaci. Słyszałem, jak inni za mną wchodzą, ale ja już biegłem do kuchni, w której odbyła się kłótnia. Krzyknąłem, gdy zobaczyłem obraz przede mną. Roppi leżał na podłodze w powoli powiększającej się kałuży krwi i się nie ruszał. Poczułem łzy w oczach. Dopadłem do niego i wziąłem w ramiona, orientując się, że ma rozbitą głowę a na szafce zauważyłem kątem oka jego krew. Zauważyłem, że w jego udzie tkwi kawałek szkła.
-Połóż go i nie ruszaj.
Usłyszałem śmiertelnie poważny głos Izayi, ale nie reagowałem. Wpatrywałem się w zamknięte oczy i modliłem się, by spojrzały na mnie. By on powiedział, że będzie dobrze. Ktoś zaczął mnie odciągać. Delic i Tsugaru trzymali się, gdy ja płakałem i wyrywałem się do chłopaka. Izaya i Shizuo klęczeli przy nim, zasłaniając mi obraz, a ja wciąż go wołałem.
-Roppi! Proszę, żyj! Roppi, proszę! Roppi!
Krzyczałem, ale nikt mi nie odpowiedział.. Tsugaru obrócił mnie przodem do siebie i wtulił w swoją klatkę piersiową. Delic stał obok i próbował powstrzymać łzy. Psyche płakał ale próbował mnie uspokoić, mówiąc, że Roppi jest silny i nic mu nie będzie. Hibiya po raz pierwszy w życiu się zamknął i próbował nie pokazać, że płacze.
Sygnał karetki dotarł do mnie jak przez mgłę. Sanitariusze wpadli i kazali wszystkim wyjść, ale ja nie chciałem. Shizuo wziął mnie przez ramię i zaniósł do salonu, nie pozwalając się ruszyć.
-Roppi! Muszę do niego iść, on musi żyć! Roppi!
Histeryzowałem, ale nie obchodziło mnie to. On musi przeżyć. Musi. Biłem Shizuo ale jego to nie bolało, wciąż nie pozwalał mi wyjść. Izaya siadł mu na kolanach i złapał mnie za nadgarstki, przez co na niego spojrzałem. Jego twarz nie wyrażała kompletnie nic.
-Spokojnie. Zabierają go do szpitala. Czym prędzej się uspokoisz, tym szybciej tam pójdziemy i będziemy czuwać.
Powiedział bezbarwnym głosem. Spuściłem głowę i pozwoliłem łzą płynąć.
-On nie może umrzeć.
Szepnąłem. Drobne ramiona przytuliły mnie do siebie, a ja się wtuliłem w ciało tak łudząco podobne do ciała Roppi'ego.
-Będzie dobrze.
Komentarze
Prześlij komentarz