Sługa - rozdział 4
Siedziałem na kanapie w gabinecie pana Ackermanna będąc w
permanentnym szoku. Byłem roztrzęsiony i zdezorientowany. Kompletnie nie
wiedziałem, jak się zachować. Wpatrywałem się więc tępym wzrokiem w stolik do
kawy, który przede mną stał, ale w cale go nie widziałem. W pewnym momencie
zorientowałem się, że nie oddycham, więc wypuściłem powoli powietrze z płuc,
zamykając oczy, po czym schowałem twarz w dłoniach i nie zdążyłem zorientować
się, nim zacząłem płakać. Szloch wstrząsał moim ciałem, które już i tak trzęsło
się od nadmiaru emocji. Poczułem opiekuńcze ramię, które objęło mnie i
przyciągnęło do drobniejszego, ale zdecydowanie silnego ciała, przy którym w
jakiś irracjonalny sposób czułem się bezpiecznie.
-Przysięgam, nie zrobiłem tego.
Wyszeptałem, czując, jak strach zaciska się na moim gardle.
Nic nie usłyszałem od pana Ackermanna, ale wciąż nie przestawałem płakać,
chowając się w jego ramionach. To było niegodne zachowanie, nie powinienem był
tego robić. Z resztą on też nie powinien się mną tak przejmować. A jednak to
robił. W tym domu to on ustala zasady.
-Spójrz na mnie.
Rozkazał w pewnym momencie. Po raz pierwszy jego głos nie
był tak przeraźliwie zimny i bez wyrazu, a dało się w nim słyszeć zmartwienie.
Zapłakanymi oczami spojrzałem na swojego właściciela, który był wciąż idealnie
opanowany i nie byłem w stanie odgadnąć, o czym myśli. Chwilę milczał, nim
westchnął.
-Wierzę ci.
Te słowa rozbudziły jakiś płomyk nadziei w moim sercu. Jeśli
pan Ackermann mi wierzy, to już dobry początek. Ale co zrobić z całą resztą?
-Ale.. oni nie.
Odpowiedziałem smutno, znów zwieszając głowę. Mężczyzna obok
mnie syknął z irytacji i czułem,
jak zaciska dłonie w pięści.
-Oni nie muszą ci wierzyć. Ale skoro ja ci wierzę, to
udowodnię, że jesteś niewinny.
Oznajmił, jakby składał jakąś przysięgę, a ja nie mogłem
wyjść z podziwu dla jego osoby. Wyglądał dostojnie i groźnie jednocześnie, a
mimo to wciąż tulił mnie w ramionach, pomagając mi się uspokoić. Spojrzałem na
jego zaciśnięte w cienką linię wargi i ciężej przełknąłem ślinę. Nie wiem,
dlaczego nagle zdały mi się takie kuszące i zapragnąłem posmakować ich.
Zszokowany i jednocześnie zawstydzony swoim zachowaniem wypuściłem powoli
powietrze z płuc, próbując się opanować. Co się ze mną dzieje? Z resztą, to nie
ważne. Nawet, gdybym dziwnym trafem zakochał się w panu Ackermannie, nigdy nie
będzie nam dane być razem, przede wszystkim dlatego, że jestem mężczyzną. Tak
więc nawet, jeśli w moim sercu zrodzi się do niego jakieś uczucie, będę musiał
je stłamsić, ponieważ byłoby ono zbyt absurdalne i nierealne, a mogłoby
zapewnić mi sprzedanie mnie do innego domu, gdzie mogę już nie mieć aż tyle
szczęścia do traktowania mnie w tak miły i dobry sposób. Poczułem lekkie
ukłucie żalu, gdy sobie to uświadomiłem, ale musiałem to zignorować. Nie ma
innej opcji. Odsunąłem się lekko, prostując się i przeczesałem palcami włosy,
spoglądając na podłogę.
-Będę wdzięczny, jeśli mi pan pomoże.
Odpowiedziałem, uśmiechając się delikatnie, mimo czerwonych
od płaczu oczu. Miałem wrażenie, że kobaltowe tęczówki prześwietlają mnie na
wskroś, ale nawet nie drgnąłem. Pan Ackermann skinął głową, wstając z mebla.
-Zostaw mnie. Idź się uspokoić i przemyć twarz. Później
możesz posprzątać na piętrze i nakryć do kolacji. Nie jem dziś obiadu, przekaż
to Mikasie. Jeśli zdążysz, posprzątaj też w korytarzu na parterze. I mów do
mnie Levi, gdy jesteśmy sami.
Zarządził, stojąc do mnie plecami. Zaskoczył mnie, ale
jednocześnie cieszyłem się i poczułem mimowolną radość na jego ostatnie zdanie.
Skłoniłem mu się, wiedząc, że nie dam rady wydobyć z siebie teraz głosu i
wyszedłem z pomieszczenia, kierując się od razu w dół schodów, by jak
najszybciej dotrzeć do komórki, w której były środki czystości potrzebne mi do
posprzątania piętra. Zebrałem wszystko i z jakąś dziwną, dziecinną, może nawet
naiwną nadzieją pofrunąłem po schodach w górę, chcąc jak najszybciej wykonać
zadanie przydzielone mi przez pana Ackermanna na dziś. Levi'ego. Mimo mojego
dramatycznego położenia uśmiech nie schodził mi z ust. Ani podczas sprzątania
całego piętra, przez które zrobiłem się obolały, szczególnie tam, gdzie miałem
szwy, ani podczas sprzątania hall'u, mimo, że wywróciłem się ze dwa razy, ani
podczas nakrywania stołu i sprzątania po kolacji. Gdy już zjadłem, jak na
skrzydłach pofrunąłem do swojego pokoju i wszedłem pod prysznic, marząc, by
rozluźnił moje spięte i obolałe mięśnie. Westchnąłem cicho, gdy ciepła woda zaczęła
spływać po moim nagim, poranionym ciele. Byłem wykończony, szczególnie
psychicznie, chociaż fizycznie też się nie oszczędzałem. Pragnąłem, by to,
czego się dowiedziałem, okazało się snem. Po prysznicu, w czystej koszulce i
bokserkach wróciłem do pokoju i spojrzałem na zdjęcie mojej mamy, stojące na
regale. Wziąłem je do ręki i usiadłem na łóżku, przyglądając się tej pięknej
kobiecie, jaką była.
-Cześć, mamo. Wiesz, co się wydarzyło ostatnio? Zostałem
wykupiony przez pana Acker... Levi'ego, który jest dla mnie bardzo dobry.
Opatrzył mnie i specjalnie dla mnie sprowadził lekarza. Troszczy się o mnie.
Poznałem Mikasę i Armina, oni też tu pracują. Są chyba w moim wieku i już czuję
się tu dobrze. Ty byś powiedziała, że czuję się tu jak w domu, ale w sumie jak
to jest, czuć się jak w domu? Nigdy przecież nie mieliśmy takiego prawdziwego
domu. Co mnie zdziwiło, to postawa Levi'ego w sprawie pana Bodt'a. Wiesz o tym?
Jedna z jego służących urodziła dziecko. Od dawna była w ciąży i byłem świadom,
że nie wie, z kim zaciążyła. Ale teraz, pod naciskiem pytań, oskarżyła mnie o
gwałt. Nigdy w życiu nie uprawiałem seksu, jak miałbym być ojcem jej dziecka?
Nie rozumiem tej sytuacji. Z Mari zawsze się lubiliśmy, a teraz oskarża mnie o
coś takiego... Ale Levi powiedział, że mi pomoże, więc nie musisz się o mnie
martwić, mamo. Czuję się coraz lepiej i rany mi się goją. Tęsknię za tobą.
Chciałbym, żebyś tu była. Nie zasłużyłaś na to, co cię spotkało. Jestem dobry,
przynajmniej staram się. Tak, jak zawsze mi kazałaś. Zawsze się buntowałem, ale
gdy odeszłaś zrozumiałem, o co ci chodziło. I wiesz, dzisiaj...
Nie skończyłem, bo usłyszałem, jak ktoś odchrząknął.
Spojrzałem w stronę drzwi i zobaczyłem tam postać mojego pana. Stał z bandażami
i maścią w dłoniach, a z kieszeni spodni wystawały mu rękawiczki.
-Jeśli możesz, najpierw cię opatrzę a potem dokończysz.
Powiedział, zamykając za sobą drzwi a ja właśnie
uświadomiłem sobie, że miałem zamiar już zwierzyć się mamie, że chyba
zauroczyłem się w nim. Momentalnie się zarumieniłem, co nie uszło jego uwadze,
gdy na mnie spojrzał.
-Wielu ludzi rozmawia z bliskimi zmarłymi. Nie masz się
czego wstydzić. Twoja mama była piękna. Z pewnością była dobrą kobietą.
Dodał, zakładając rękawiczki podczas gdy ja zdejmowałem
koszulkę. Zmierzył mnie spojrzeniem od stóp do głów, a ja uświadomiłem sobie,
że po raz pierwszy pokazuję mu się w samej bieliźnie. Po chwili zaczął smarować
maścią moje rany i opatrywać je bandażami, znów będąc przy tym niezwykle
delikatnym i dokładnym. Bardzo uważnie mi się przyglądał, co lekko mnie
peszyło, ale starałem się nie dać tego po sobie poznać. Uśmiechnąłem się z
wdzięcznością gdy skończył i założyłem koszulkę.
-Dziękuję. Za wszystko.
Powiedziałem, a pan Ackermann usiadł na łóżku obok mnie i
spojrzał na zdjęcie mojej mamy.
-Nikt nigdy oprócz niej się o ciebie nie troszczył?
Zapytał, na co pokręciłem głową.
-Już od najmłodszych lat często byłem bity i karany, chociaż
mama i tak starała się większość brać na siebie, więc nie odczuwałem tego tak
bardzo, jak po jej śmierci. Troszczyła się o mnie najbardziej na świecie.
Często mnie przytulała i tłumaczyła, dlaczego jest tak, a nie inaczej, i jak
funkcjonuje nasz świat. Mówiła o tacie. O miłości. Uczyła mnie świata i starała
się wszystko, co by mogło na mnie źle wpłynąć, ukryć przede mną. Powtarzała, że
mam być dobrym człowiekiem i zawsze się uśmiechać, bo uśmiech otwiera wiele
drzwi. Staram się tego trzymać.
Opowiedziałem, z lekkim rozczuleniem patrząc na jej zdjęcie.
-Dlatego zawsze się uśmiechasz, nie ważne, co?
Zapytał Levi a ja spojrzałem na niego i momentalnie utonąłem
w utkwionych we mnie kobaltowych oczach. Pokiwałem głową, po czym przeniosłem
wzrok za okno.
-Mama by tego chciała. Kochała życie i świat. Marzyła, że
kiedyś nie będziemy już służącymi. Że nasze życie będzie inne. Kochała śpiew i
muzykę. Nie miała głosu, ale i tak podziwiałem jej śpiew. Zawsze się śmiała i
była dobra dla każdej żywej istoty. Nawet dla kwiatów była dobra, pod jej ręką
bardzo szybko rosły i były piękniejsze, niż gdy zajmował się nimi ktokolwiek
inny.
Uśmiechnąłem się na to wspomnienie, i poczułem, jak ciężar
obok mnie nagle znika. Spojrzałem w górę i zobaczyłem swojego pana, który
poprawiał koszulę i skierował się do drzwi.
-Szkoda, że nie mogłem poznać twojej matki. Dobranoc.
Odparł, wychodząc i zamykając za sobą drzwi, a ja zostałem
sam na sam ze swoimi wspomnieniami.
Komentarze
Prześlij komentarz