Opiekun - rozdział 20
Stałem i patrzyłem z niedowierzaniem na malującą się przede mną scenerię szeroko otwartymi oczami. Ogromny tytan zniknął równie nagle, jak się pojawił, ale pozostawił po sobie masę zniszczeń. Okazało się, że jego atak był pasywny, a mianowicie nogą zniszczył bramę, tworząc wyrwę w murze. Części muru zmiażdżyły niektóre domy i zablokowały ulice. Ludzie krzyczeli, pomiędzy kostkami wykładającymi ulicę płynęły stróżki krwi, ludzie krzyczeli i panikowali, dzieci płakały, a my, Zwiadowcy, staliśmy pośrodku tego wszystkiego i chyba mieliśmy szczęście, że nic nam się nie stało. Niestety, to nie był jedyny problem. Mur został przełamany i tytani zaczęli to wykorzystywać, wchodząc po kolei do miasta. A po Żandarmerii i Stacjonarce nie było ani śladu. Potrzebowali czasu, żeby zareagować, a przecież trzeba było działać natychmiast. Coś mnie tknęło i odwróciłem się, szukając wzrokiem Erena, który stał za mną i czekał na rozkaz. Zebrałem się w sobie i odchrząknąłem, ściągając na siebie spojrzenia swojego oddziału specjalnego.
-Idziecie i zabijajcie tytanów. W razie czego, znajdziecie mnie. Eren idzie razem ze mną, będzie mi asystował.
Zarządziłem, na co zasalutowali mi i po chwili zostałem sam na sam z dzieciakiem. Pierwszy raz w życiu nie chciałem iść i wykonać swojej powinności. Bo wiedziałem, że z minuty na minutę w mieście jest coraz więcej tytanów, a dzieciak pójdzie za mną w ciemno, chcąc mnie chronić, z kolei ja będę usiłował chronić jego. Zagryzłem wargę i po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem, co mam robić ani jak się zachować. Moje ciało nie chciało się ruszyć a moje serce przejmowało kontrolę nad umysłem i chciało, bym zabrał Erena i ukrył go gdzieś daleko, nie pozwalając go skrzywdzić. Ale nie mogłem. Nie mogę się tak zachować. Muszę mu zaufać i pozwolić mu iść walczyć razem ze mną. Innej opcji nie ma. W pewnym momencie poczułem, jak silne ramiona mnie obejmują a moja drobna osoba jest przyciągana do ciepłego ciała, w które z przyjemnością się wtuliłem i wdychałem jego zapach. Zamknąłem na moment oczy, pozwalając sobie na ten moment spokoju, nim rzucimy się w wir walki, który jest piekłem. Odsunąłem się od niego po pewnym czasie, spoglądając mu w twarz, a jego usta były rozciągnięte w pocieszającym uśmiechu.
-Będzie dobrze.
Zapewnił mnie, za co skarciłem się. To ja powinienem być jego podporą i zapewniać go, że wszystko pójdzie dobrze, a nie on mnie. Cholerny bachor, znów bezbłędnie mnie czyta i wie, co i kiedy powinien zrobić i powiedzieć. Ale mimo wszystko jestem mu wdzięczny za to, co dla mnie robi. Nie byłoby to możliwe, gdybyśmy nie znali tak dobrze siebie nawzajem i języków swoich ciał. Uśmiechnąłem się do niego lekko i ruszyliśmy w wir walki.
***
To był moment. Wpadliśmy na odmieńca, więc postanowiliśmy, że Eren będzie stanowił przynętę a ja go zabiję. Ogromna ręka chwyciła linkę od jego manewru trójwymiarowego i dzieciak przywalił w ścianę jednego z budynków, aż huknęło, po czym stracił przytomność. Poczułem, jak moje serce przestaje bić, gdy widziałem, jak tytan chwyta go za nogę i powoli unosi w górę, a zaraz potem ogarnęła mnie wściekłość. Moje ciało samo wiedziało, co mam robić i jak, wystarczyło, że o czymś pomyślałem i już to robiłem. Zaatakowałem tytana, najpierw odcinając mu rękę, w której trzymał dzieciaka, po czym położyłem go na dachu obok mnie. To bezmózgie stworzenie, i nie mówię tu o wciąż nieprzytomnym Erenie, skupiło całą swoją uwagę na mnie. Kątem oka zauważyłem Petrę, która wylądowała na dachu tuż obok nas i dopadła do Erena, więc zostawiłem ich i zaatakowałem, tnąc najgłębiej, jak potrafię, aż tytan w kawałkach padł na ziemię. Dyszałem z wściekłości i musiałem uspokoić się, nim wróciłem z powrotem na dach, gdzie moja podwładna czuwała przy bachorze, którego twarz była zalana krwią. Jej wielkie oczy spojrzały na mnie uspokajająco, a ja przyklęknąłem przy nich. Widziałem, że w mieście jest coraz mniej tytanów i ludzie zostali już ewakuowani, więc nie musiałem się martwić niedobitkami, zaraz i tak będzie ogłoszony powrót do bazy. Przytknąłem dwa palce do jego szyi, chcąc wyczuć puls.
-Oddycha, żyje znaczy się.
Zapewniła mnie Petra, ale ja i tak musiałem sam się upewnić. Odetchnąłem z ulgą, gdy poczułem puls pod opuszkami moich palców i wziąłem go na ręce, wstając z nim i poprawiając sobie jego większe ode mnie ciało w ramionach. Spojrzałem na rudowłosą, która obserwowała mnie z podziwem i oczekiwaniem. Czekała, co powiem, by móc wykonać moje rozkazy w momencie, gdy je wypowiem. Zastanowiłem się chwilę, obserwując okolicę i widząc, jak kolejni tytani padają bez życia na ziemię.
-Zabieram Erena do naszego zamku, do skrzydła szpitalnego. Jedziesz z nami, tak będzie bezpieczniej. Ja idę po nasze konie a ty znajdź Erwina albo Hanji i poinformuj ich o tym.
Zadecydowałem i nie czekając na jej odpowiedź ruszyłem w stronę, gdzie zostawiliśmy nasze konie. Na szczęście wciąż tam były. Zabrałem dwa z nich, wiążąc ze sobą ich lejce, uprzednio kładąc tego bachora na ziemi, nim w końcu do niego wróciłem i przytknąłem dłoń do jego zalanej krwią twarzy. Świadomość, że mógł zniknąć, bardzo mnie dotknęła. Upewniłem się, że jesteśmy sami i nachyliłem się, na kilka sekund złączając nasze usta w delikatnym pocałunku. Jeśli którekolwiek z nas ma zginąć w trakcie jednej z misji, to nie chcę tego robić ze świadomością, że nigdy nie zasmakowałem jego słodkich ust, których smak był teraz zabarwiony metalicznym posmakiem krwi. Odsunąłem się i położyłem go na koniu, siadając za nim i układając go w pozycji siedzącej i pozwalając mu się o mnie oprzeć. Wiedziałem, że jeśli będzie jechał przerzucony przez grzbiet konia, jego obrażenia mogą stać się o wiele poważniejsze. Wyciągnąłem linę i przeciągnąłem ją pod jego ramionami i owinąłem wzdłuż naszej dwójki, przymocowując go tak, by mógł zachować pozycję siedzącą, mimo, że był ode mnie wyższy, ale jakoś się to udało, gdy odwróciłem się do niego tyłem i przodem do kierunku jazdy. Dodatkowym atutem tej pozycji było to, że mogłem czuć jego ciepły oddech na swojej szyi i czuć jego delikatnie unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. W końcu dołączyła do nas Petra, która dosiadła jednego z koni i uśmiechnęła się do mnie przelotnie, nim w końcu ruszyliśmy w drogę do domu.
Komentarze
Prześlij komentarz