Opiekun - rozdział 22
Odkąd Eren się obudził, szybko wracał do zdrowia, co bardzo mnie cieszyło, ale niestety, poza tym nic nie było dobrze i nie wracało do normy. Wewnątrz murów coraz bardziej brakowało jedzenia a przeludnienie wszystkim powoli coraz bardziej dawało się we znaki. Trzeba było w końcu coś wykombinować, bo wszystkim powoli puszczały nerwy, szczególnie Korpusowi Stacjonarnemu, którzy mieli pełne ręce roboty, bo przez przeludnienie było coraz więcej bójek i skarg. W końcu została zwołana konferencja wojskowa, na której stawiłem się razem z Erwinem i Hanji jako przedstawiciel Zwiadowców, ale moje przybycie chyba nie było najszczęśliwszym pomysłem, bo ludzie Kościoła Murów i Stacjonarki przekrzykiwali się jeden przez drugiego i prowadzili zawzięcie idiotyczną dyskusję, z której nic nie wynikało, co mnie doprowadzało do szewskiej pasji i miałem ochotę ustawić ich do pionu, chociaż wiedziałem, że nie mogłem. Z kolei Erwin i Darius Zackley siedzieli, wyraźnie znudzeni, jakby kompletnie nie kontaktowali i nie mieli pojęcia, co tu się dzieje, co wkurwiało mnie jeszcze bardziej i sprawiało, że chciałem im przypierdolić. Czułem, że zaraz nie wytrzymam, gdy do pomieszczenia bez pukania wpadł nie kto inny, jak mój podopieczny, zdyszany i wyraźnie czymś przejęty, więc wszyscy zwrócili na niego uwagę. Wyprostował się i zasalutował, po czym natrafił na moje spojrzenie i wyraźnie się uspokoił.
-Wybuchły zamieszki, panie Zackley, podobno jest pan potrzebny.
Oznajmił a wszyscy zamarli na ten moment. Właśnie dlatego musieliśmy wymyślić jakiś sposób, by rozwiązać problem przeludnienia i powstrzymać tego typu kłótnie. Pierwszy ocknął się nie kto inny, jak nasz kochany pan Brewka.
-Jak wygląda sytuacja?
Zapytał, wstając i ubierając płaszcz. Miał zamiar pomóc i w cale mu się nie dziwiłem, sam wiedziałem, że zaraz tam ruszę, by wesprzeć Stacjonarkę.
-Kompletny chaos. Ciężko rozróżnić, kto jest kim, każdy walczy z każdym. Nie mam pojęcia, o co poszło. Żołnierze Oddziału Stacjonarnego zostali wciągnięci w bijatykę, nie radzą sobie. Jeden z mieszkańców zamknął się w swoim domu z dwoma Żołnierzami Oddziału Stacjonarnego, uprzednio ich rozbrajając i oznajmił, że będzie rozmawiał jedynie z naczelnikiem Dariusem Zackly'm. Pan Nile Dok nakazał mi tu przybiec i pana sprowadzić. Mieszkaniec dał nam dwie godziny na sprowadzenie pana naczelnika, w tym momencie pozostała jeszcze nieco ponad godzina.
Wyjaśnił sytuację, nie spuszczając wzroku z twarzy naszego dowódcy, który skinął głową. Wstaliśmy za nim a razem z nami Darius i zebraliśmy swoje rzeczy, kierując się do wyjścia.
-Panowie, postarajcie się nie pozabijać, zanim wrócimy. Panie Jeager, dziękuję za powiadomienie nas o zaistniałej sytuacji.
Naczelnik zwrócił się najpierw do pozostałych w pomieszczeniu a potem do bachora, który skinął głową i obserwował uważnie siwowłosego mężczyznę. Nie dziwiło mnie to, sam nie ufałem Zackly'owi i miałem wrażenie, że skrywa przed nami swoją prawdziwą osobowość, a Eren posiada niezwykły instynkt, który pozwala mu stwierdzić, na kogo ma uważać a na kogo nie, a naczelnik jest wyjątkowo niebezpiecznym człowiekiem. Podążyliśmy za nim całą czwórką, ale zorientowałem się, że Eren ledwo za nami nadąża, utykając lekko. Zatrzymałem się i odwróciłem do niego, na co wszyscy się zatrzymali.
-Nadwyrężyłeś nogę?
Zapytałem wprost, a dzieciak spuścił wzrok na podłogę i zacisnął pięści. Nienawidził być bezużyteczny, ale jeszcze bardziej nienawidził być ciężarem dla innych, a właśnie tak się teraz czuł i w pełni go rozumiałem.
-Nic mi nie jest, kapralu, mogę pomóc.
Wymijająca odpowiedź i to, że nie patrzył mi w oczy, było dla mnie najbardziej wymowną odpowiedzią, jaką mógł mi dać. Westchnąłem cicho i podszedłem do niego, kładąc mu rękę na ramieniu, dzięki czemu uniósł na mnie spojrzenie swoich intensywnie zielonych oczu.
-Idź i odpocznij, widzę, że twoja kontuzja wciąż daje ci się we znaki. Jeśli będziesz nam potrzebny, poślę po ciebie. Gdzie jest ta bójka?
Widziałem żal w jego oczach, ale wiedziałem na pewno, że rozumie moją decyzję, mimo, że nie chciał tego przyznać i bardzo go to bolało. Wypuścił powoli powietrze z płuc i odwrócił wzrok, nie chcąc na mnie więcej patrzeć albo raczej nie chcąc, bym widział, jak bardzo jest na siebie wściekły. Będę musiał z nim porozmawiać, gdy wrócimy do Zamku Zwiadowców.
-Dwa kilometry od ratusza, w stronę wydawnictwa gazety codziennej, na południowy zachód.
Poklepałem go po ramieniu i ruszyłem bez słowa za resztą, zostawiając go za plecami, chociaż wiedziałem, że był zrozpaczony i chciał krzyczeć, ale zaciskał zęby i nie mówił nic. Chwilę później wsiadłem a konia i skierowałem we wskazanym przez niego kierunku, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.
Komentarze
Prześlij komentarz