Najwspanialszy dzień - rewrite - rozdział 2
Zszokowany otworzyłem oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje. Uważnie mnie obserwowałeś spod na wpół przymkniętych powiek, całując namiętnie moje usta. Gdy tylko je rozchyliłem, wtargnąłeś językiem do środka, wyrywając jęk z mojego gardła, przez co się zarumieniłem. Uświadomiłem sobie, że nie wiem nawet, kiedy przestałem płakać. Nie wiem, ile czasu mnie tak całowałeś, nim w końcu rozdzieliłeś nasze usta i nachyliłeś się do mojego ucha.
-Kocham cię.
Szepnąłeś i odsunąłeś się, patrząc mi w twarz. Wstałeś i wyciągnąłeś rękę, pomagając mi się podnieść. Wciąż będąc w szoku, oplotłem ci ramiona wokół szyi i wpiłem się w twoje usta, czując po chwili, jak opierasz mnie o ścianę i dociskasz swoje biodra moimi. Zamruczałem, czując, jak twoje ciepłe dłonie wtargnęły pod moją bluzkę, badając skórę mojego brzucha. Odsunąłeś się ode mnie, na co westchnąłem niezadowolony, i przerzuciłeś mnie sobie przez ramię.
-Oi, co ty robisz?
Zapytałem, jednak nie odpowiedziałeś mi, idąc gdzieś. Po chwili położyłeś mnie na swoim łóżku, od razu zdejmując ze mnie kurtkę i sweterek, zaraz wracając do całowania moich nabrzmiałych już ust. Badałeś dłońmi moje ciało, wywołując dreszcze, co skutecznie utrudniało mi rozpinanie ci koszuli i spodni. Przegryzłeś mi wargę i zlizałeś krew, po czym odsunąłeś się i niecierpliwie zdjąłeś z nas wszystkie ubrania, układając się między moimi nogami. Zacząłeś ranić pocałunkami mój tors i brzuch, dłońmi wędrując od moich ud aż do mojej męskości, która już i tak stała na baczność, ale ty jeszcze bardziej mnie pobudzając i wyrywając jęki z moich ust.
-Shizzy, chcę już...
Szepnąłem, wplątując palce w twoje blond włosy. Nie czekając dłużej, wbiłeś się w moje wnętrze, wywołując dreszcze i wyrywając krzyk z mojego gardła. Po pokoju roznosiły się moje jęki i twoje sapnięcia, gdy zacząłeś się we mnie poruszać, doprowadzając mnie do szaleństwa. Jednak nagle niepokój ukłuł moje serce.
A co, jeśli tylko udajesz?
Przerwałeś pocałunek, czując słone łzy na swoich ustach i spojrzałeś na mnie uważnie, z mieszaniną niepokoju i miłości w oczach. Przyciągnąłem cię do siebie, przytulając się do ciebie.
-Wszystko w porządku.
Zapewniłem szeptem, śmiejąc się w duchu z mojej głupoty, że mogłem zwątpić w Shizusia. W końcu nie jesteś jak inni ludzie. Twoja miłość nie może być kłamstwem. Jęknąłem, gdy znów zacząłeś poruszać się w moim wnętrzu i odchyliłem głowę w tył, pozwalając ci wpijać się w nią, zostawiając krwawe ślady. Nabijałem się na ciebie coraz częściej, czując, że jestem bliski spełnienia, i w niedługim czasie doszedłem, krzycząc twoje imię, zaraz czując, jak wypełniasz mnie swoim nasieniem. Położyłeś się obok mnie, co wykorzystałem, przytulając się do ciebie i szybko zasnąłem z uśmiechem na ustach.
Obudziłeś mnie pocałunkiem, decydując, że powinniśmy wziąć prysznic, więc umyliśmy się razem i wylądowaliśmy na kanapie. Leżałem z głową na twoich udach, a ty gładziłeś mnie po boku, paląc papierosa i oglądając telewizję.
-Tak właściwie, to co jest w paczce?
Zapytałeś w pewnym momencie a ja poczułem, jak moje serce na moment przestaje bić. Na śmierć zapomniałem o tej przeklętej paczce1
-Nic ważnego.
Szepnąłem, udając, że nagle lampa na suficie stała się bardzo interesująca, czując jednocześnie twoje uważne spojrzenie na mojej twarzy.
-Kłamiesz.
Nie pytałeś, ty wiedziałeś, że tak jest. Chwyciłeś mnie za podbródek, zmuszając, bym spojrzał ci w oczy, a ja przygryzłem wargę. Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, żeby ci o tym powiedzieć.
-Spokojnie, powiedz.
Uśmiechnąłeś się, widząc moje zdenerwowanie. Odetchnąłem cicho i spróbowałem raz jeszcze.
-Byłem pewien, że gdy cię pocałuję, zabijesz mnie. W paczce są akta, według których od momentu mojej śmierci jesteś właścicielem wszystkiego, co posiadam, w tym apartamentu w Tokio i kont bankowych. Schowałem tam też list, wyrażający moje uczucia do ciebie.
Wyjaśniłem, widząc, jak twoje spojrzenie łagodnieje. Pocałowałeś mnie w czoło i odpaliłeś kolejnego papierosa.
-Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić, nawet sobie. Nigdy.
Obiecałeś szeptem, co ledwo było słychać, na co się uśmiechnąłem i podniosłem się, muskając twoje usta.
-Kocham cię.
Szepnąłem, patrząc ci w oczy. W te złote oczy, które pierwszy raz mogłem oglądać z tak bliska, nie bojąc się o moje życie.
-Ja ciebie też.
Wyznałeś. Ułożyłem się z powrotem z głową na twoich udach i oglądaliśmy reality show w ciszy.
-Może się do ciebie wprowadzę?
Usłyszałem, jak mruczysz pod nosem, będąc niezwykle zamyślonym.
-Najlepiej od razu!
Ucieszyłem się, wtulając się w twój brzuch i czując, jak głaszczesz mnie po włosach. To zdecydowanie najwspanialszy dzień w moim życiu.
-Kocham cię.
Szepnąłeś i odsunąłeś się, patrząc mi w twarz. Wstałeś i wyciągnąłeś rękę, pomagając mi się podnieść. Wciąż będąc w szoku, oplotłem ci ramiona wokół szyi i wpiłem się w twoje usta, czując po chwili, jak opierasz mnie o ścianę i dociskasz swoje biodra moimi. Zamruczałem, czując, jak twoje ciepłe dłonie wtargnęły pod moją bluzkę, badając skórę mojego brzucha. Odsunąłeś się ode mnie, na co westchnąłem niezadowolony, i przerzuciłeś mnie sobie przez ramię.
-Oi, co ty robisz?
Zapytałem, jednak nie odpowiedziałeś mi, idąc gdzieś. Po chwili położyłeś mnie na swoim łóżku, od razu zdejmując ze mnie kurtkę i sweterek, zaraz wracając do całowania moich nabrzmiałych już ust. Badałeś dłońmi moje ciało, wywołując dreszcze, co skutecznie utrudniało mi rozpinanie ci koszuli i spodni. Przegryzłeś mi wargę i zlizałeś krew, po czym odsunąłeś się i niecierpliwie zdjąłeś z nas wszystkie ubrania, układając się między moimi nogami. Zacząłeś ranić pocałunkami mój tors i brzuch, dłońmi wędrując od moich ud aż do mojej męskości, która już i tak stała na baczność, ale ty jeszcze bardziej mnie pobudzając i wyrywając jęki z moich ust.
-Shizzy, chcę już...
Szepnąłem, wplątując palce w twoje blond włosy. Nie czekając dłużej, wbiłeś się w moje wnętrze, wywołując dreszcze i wyrywając krzyk z mojego gardła. Po pokoju roznosiły się moje jęki i twoje sapnięcia, gdy zacząłeś się we mnie poruszać, doprowadzając mnie do szaleństwa. Jednak nagle niepokój ukłuł moje serce.
A co, jeśli tylko udajesz?
Przerwałeś pocałunek, czując słone łzy na swoich ustach i spojrzałeś na mnie uważnie, z mieszaniną niepokoju i miłości w oczach. Przyciągnąłem cię do siebie, przytulając się do ciebie.
-Wszystko w porządku.
Zapewniłem szeptem, śmiejąc się w duchu z mojej głupoty, że mogłem zwątpić w Shizusia. W końcu nie jesteś jak inni ludzie. Twoja miłość nie może być kłamstwem. Jęknąłem, gdy znów zacząłeś poruszać się w moim wnętrzu i odchyliłem głowę w tył, pozwalając ci wpijać się w nią, zostawiając krwawe ślady. Nabijałem się na ciebie coraz częściej, czując, że jestem bliski spełnienia, i w niedługim czasie doszedłem, krzycząc twoje imię, zaraz czując, jak wypełniasz mnie swoim nasieniem. Położyłeś się obok mnie, co wykorzystałem, przytulając się do ciebie i szybko zasnąłem z uśmiechem na ustach.
Obudziłeś mnie pocałunkiem, decydując, że powinniśmy wziąć prysznic, więc umyliśmy się razem i wylądowaliśmy na kanapie. Leżałem z głową na twoich udach, a ty gładziłeś mnie po boku, paląc papierosa i oglądając telewizję.
-Tak właściwie, to co jest w paczce?
Zapytałeś w pewnym momencie a ja poczułem, jak moje serce na moment przestaje bić. Na śmierć zapomniałem o tej przeklętej paczce1
-Nic ważnego.
Szepnąłem, udając, że nagle lampa na suficie stała się bardzo interesująca, czując jednocześnie twoje uważne spojrzenie na mojej twarzy.
-Kłamiesz.
Nie pytałeś, ty wiedziałeś, że tak jest. Chwyciłeś mnie za podbródek, zmuszając, bym spojrzał ci w oczy, a ja przygryzłem wargę. Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, żeby ci o tym powiedzieć.
-Spokojnie, powiedz.
Uśmiechnąłeś się, widząc moje zdenerwowanie. Odetchnąłem cicho i spróbowałem raz jeszcze.
-Byłem pewien, że gdy cię pocałuję, zabijesz mnie. W paczce są akta, według których od momentu mojej śmierci jesteś właścicielem wszystkiego, co posiadam, w tym apartamentu w Tokio i kont bankowych. Schowałem tam też list, wyrażający moje uczucia do ciebie.
Wyjaśniłem, widząc, jak twoje spojrzenie łagodnieje. Pocałowałeś mnie w czoło i odpaliłeś kolejnego papierosa.
-Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić, nawet sobie. Nigdy.
Obiecałeś szeptem, co ledwo było słychać, na co się uśmiechnąłem i podniosłem się, muskając twoje usta.
-Kocham cię.
Szepnąłem, patrząc ci w oczy. W te złote oczy, które pierwszy raz mogłem oglądać z tak bliska, nie bojąc się o moje życie.
-Ja ciebie też.
Wyznałeś. Ułożyłem się z powrotem z głową na twoich udach i oglądaliśmy reality show w ciszy.
-Może się do ciebie wprowadzę?
Usłyszałem, jak mruczysz pod nosem, będąc niezwykle zamyślonym.
-Najlepiej od razu!
Ucieszyłem się, wtulając się w twój brzuch i czując, jak głaszczesz mnie po włosach. To zdecydowanie najwspanialszy dzień w moim życiu.
Komentarze
Prześlij komentarz