Zmiana - rozdział 17
Całowaliśmy się coraz bardziej namiętnie, ale.. no właśnie, ale, przerwał nam dzwonek do drzwi. Mruknąłem z dezaprobatą i ruszyłem w kierunku tego przeklętego kawałka drewna i chcąc jak najszybciej wrócić do przerwanej czynności otworzyłem je, nie sprawdzając, kto przyszedł. Wielkim więc zaskoczeniem było dla mnie, gdy zobaczyłem znajomą blondynkę, której uśmiech był lekko przerażający.
-Mogę ci w czymś pomóc? - zapytałem, na co jej uśmiech się poszerzył. Przeszyła mnie
spojrzeniem i zobaczyłem jakiś błysk w jej ręce, a w następnej chwili
przeszywający moje ciało ból. Z zaskoczeniem spojrzałem w dół i przyłożyłem
dłoń do boku, w którym z zaskoczeniem zauważyłem głęboką, krwawiącą ranę. Wróciłem do niej wzrokiem i zobaczyłem nóż, który trzymała w dłoni. -Co...? - nie dokończyłem, bo osunąłem się po ścianie, lądując na
podłodze. Nachyliła się nade mną, patrząc mi w twarz.
-Nikt nie odbierze mi Toma. - szepnęła, zerkając na, jak się domyślam, tworzącą się wokół
mnie kałużę krwi.
-Bill, kto...? - usłyszałem głos ukochanego, ale nie miałem siły nawet się
odwrócić w jego stronę. Czułem, jak robi mi się coraz zimniej a przed oczami
tańczyły mi ciemne plamy. Pewnie od utraty krwi, no bo od czego innego.
Zauważyłem tylko, jak kobieta wypuszcza nóż i podbiega do mojego kochanka.
Zamknąłem oczy, bo trzymanie ich otwartych było zbyt ciężkie. Czułem
nadchodzący sen. Powoli Morfeusz zamykał mnie w swoich ramionach i traciłem
kontakt z rzeczywistością, gdy poczułem, jak ktoś uciska moją ranę. Chciałem
krzyknąć z bólu, ale nie miałem na to siły.
-Bill, trzymaj się, karetka zaraz będzie. - słyszałem błagalny głos Toma, ale sens jego słów z trudem do
mnie docierał. Poczułem jego dotyk na swojej twarzy. -Obudź się, Bill, spójrz na mnie, błagam. - uświadomiłem sobie, że płacze. Jego głos dobitnie
uświadamiał mi, że łzy ściskają jego gardło. -Nie zasypiaj, wytrzymaj, proszę, nie zostawiaj mnie. - jego głos, choć tak przyjemny, był coraz bardziej odległy.
Nie wiem, kiedy, ale odpłynąłem, słysząc, jak Tom zrozpaczony woła moje imię.
/Pov. Tom/
Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Nie miałem pojęcia, co
robić. Bill umierał na moich rękach a łzy żłobiły drogę na moich policzkach.
Dlaczego, dlaczego musiało go to spotkać? Dlaczego nie mogłem go obronić?
Zawiodłem. Czułem, jak jego krew przecieka mi przez palce, mimo, że
starałem się zatamować krwawienie z rany. Jego ciało robiło się coraz bledsze i
coraz bardziej zimne, a ja nie mogłem nic zrobić, oprócz czekania na wezwany
ambulans.
-Proszę się odsunąć. - z rozpaczy wyrwał mnie czyjś spokojny głos. Ratownicy
przejęli ode mnie Billa i szybko zabrali go na nosze, podając mi nazwę
szpitala, do którego go zabierali. Klęczałem na ziemi, patrząc w miejsce, gdzie
jeszcze chwilę temu leżał mój ukochany, a teraz znajdowała się tylko
pozostawiona po nim posoka. Poczułem czyjś ucisk na ramieniu i spojrzałem w górę.
Przy mnie klęczał policjant, wpatrując się we mnie ze współczuciem. Nie patrz
się tak na mnie... Bill jeszcze nie umarł, nie współczuj mi.
-Muszę pana przesłuchać. Mój kolega już zajął się
sprawczynią. - powiedział spokojnym głosem. Przypomniało mi to o Billu.
Odkąd o poznałem, zawsze umiał pozostać opanowany i beznamiętny, niezależnie od
sytuacji. Pokazywał takie uczucia, jakie chciał i kiedy chciał, niezależnie od
tego, czy faktycznie je czuł, czy też nie. Otwierał się tylko, gdy byliśmy
sami, chociaż zajęło to trochę czasu, nim mi zaufał. Pozwoliłem, by mundurowy
zabrał mnie do kuchni i kątem oka widziałem, jak jego kolega wyprowadza ją...
morderczynię. -Co tu się wydarzyło? - zapytał, wyjmując notes i długopis. Spojrzałem na swoje
dłonie, skąpane w krwi ukochanego. Tragi romantyzm, tak to się nazywało?
-Ja.. nie wiem. Całowałem się z Billem w kuchni i... drzwi.
Ktoś zadzwonił dzwonkiem. Tak, i wtedy Bill... mój Bill poszedł otworzyć, bo
taki jest. Nie ważne, co robi, zawsze potrafi o tym zapomnieć i zacząć robić
coś innego. I poszedł, ale długo nie wracał. Chyba słyszałem, jak coś mówi. Tak
mi się wydaje. I chciałem sprawdzić, kto przyszedł. I wtedy... zobaczyłem...
Bill na ziemi i... i ona... trzymająca nóż... Bill krwawił... zadzwoniłem na...
policję? Chyba... ale była szybka i podeszła... albo podbiegła? Nie,
podskoczyła do mnie, tak. I nie wiem... próbowałem ją jakoś obezwładnić i... i
Bill... wróciłem do Billa, bo on... on nie ruszał się. - mówiłem bardzo wolno, a sceny, które wydarzyły się zaledwie
kilka minut temu mieszały mi się w głowie. Mężczyzna zapisywał każde moje słowo,
po czym położył coś na stole.
-To mój numer. Zajmiemy się sprawą i będziemy się z panem
kontaktować. Życzę zdrowia panu chłopakowi. - powiedział i wstał, wychodząc z mieszkania, w którym
zostałem sam. Nie wiem, ile siedziałem w otępieniu, nim wyciągnąłem telefon i
wybrałem numer.
-Halo? - usłyszałem znajomy głos już po drugim sygnale, ale nie
mogłem się odezwać. Nie od razu.
-Mamo... - zacząłem słabo, ale przerwałem, czując, jakby niewidzialna
pętla zaciskała się na mojej szyi.
-Tom? Synku, co się
stało? - słyszałem jej zatroskany głos i już nie potrafiłem
powstrzymać szlochu, który wstrząsnął całym moim ciałem.
-Bill jest w szpitalu.. - powiedziałem cicho, pomiędzy panicznymi wdechami, którymi
walczyłem o powietrze.
-Będę u ciebie za pół
godzinki i zabiorę cię do niego. - obiecała i rozłączyła się, a ja schowałem twarz w
dłoniach. Co ja zrobię, jeśli Bill umrze?
Komentarze
Prześlij komentarz