Opiekun - rozdział 7



-Eren, uważaj!

Krzyknąłem, jednak moje ostrzeżenie nie mogło pomóc, a byłem zbyt daleko, by móc go ochronić. Z przerażeniem patrzyłem, jak na chłopca spada wiadro pełne wody z wysokości dobrych 6 metrów, co mogło być dla niego śmiertelne. Spojrzał w górę i po chwili leżał na ziemi z rozwaloną głową, a ja dopadłem go czując, jak ogarnia mnie strach i wściekłość. Nienawidziłem być bezsilny, a nie mogłem zrobić nic, by zapobiec temu wypadkowi.

-Eren! Eren!

Wołałem go, trzymając go w ramionach. Był cały mokry, ale nie obchodziło mnie to w tym momencie, gdy układałem go na swoich kolanach i oglądałem ranę na jego głowie. Pękł mu łuk brwiowy i krew zalewała jego oczy, sklejając kosmyki ciemnych włosów i skapując kroplami na moje białe spodnie.

-P..przepraszam...

Usłyszałem za mną przerażony głos łysola. Zagryzłem zęby, powstrzymując się przed przypierdoleniem mu w tej pusty łeb, ale spojrzałem na niego wściekle, co wystarczyło, żeby zaczął się trząść jak osika.

-Miałeś umyć okna a nie próbować zabić Erena! Czy nie umiesz umyć pieprzonych okien?!

Wrzeszczałem, myśląc, że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok, dosłownie. Miałem ochotę go zabić tu i teraz, jeśli tylko okaże się, że coś się stało Erenowi. Widziałem łzy w oczach sprawcy całego zamieszania, ale nie zważałem na to. Kątem oka zobaczyłem Hanji, która przybiegła i brała właśnie młodego w ramiona i mówiła do mnie coś o tym, że zabiera go do skrzydła szpitalnego i będzie tam na mnie czekać, ale byłem zbyt wkurwiony, by zwracać na to teraz uwagę, wiedziałem, że dobrze się nim zajmie. Wstałem i nie zważając na brudne od ziemi, błota i krwi ubranie podszedłem do młodego Zwiadowcy, i przysięgam, że gdyby moje spojrzenie mogło zabijać, to nie zostałby z niego nawet jeden włos.

-Umycie okien cię kurwa przerasta?! Prawie go zabiłeś! Zdajesz sobie sprawę, że mogłeś go zabić?!

Zacisnąłem dłonie w pięści ale nie uderzyłem go. Nie, to nie moja praktyka, chociaż aż mnie ręce świerzbiły, żeby to zrobić. Poczułem silne dłonie na swoich ramionach i odwróciłem się gwałtownie, odpychając brutalnie osobę, która za mną stała i zobaczyłem Erwina, który przyglądał mi się ze zmarszczonymi brwiami.

-Levi, myślę, że to był wypadek. Powinieneś się uspokoić i iść do Erena, on cię teraz potrzebuje. Potem, jeśli zechcesz, pozwalam ci stosownie ukarać Springera. Jeśli tego nie zrobisz, ja wystosuję dla niego karę.

Oznajmił i wiedziałem, że ma rację. Powinienem być teraz przy tym nieprzytomnym bachorze i zająć się nim, właśnie teraz, kiedy mnie potrzebuje. Zmierzyłem spojrzeniem tę łysą pałę raz jeszcze i wypuściłem powoli powietrze z płuc.

-Módl się, żeby nic poważnego mu się nie stało, bo cię kurwa zajebię.

Ostrzegłem już dużo spokojniejszy i ruszyłem w kierunku skrzydła szpitalnego, gdzie miała czekać na mnie Hanji i czuwać nad nieprzytomnym Erenem. Przeklinałem pod nosem po drodze, do tego stopnia, że każda napotkana po drodze osoba od razu schodziła mi z drogi, nie chcąc mi się narażać. Jednak dobrze jest być przerażającym, przynajmniej nikt cię nie zaczepia, kiedy jesteś wkurwiony. Wszedłem do sali szpitalnej i szybko zauważyłem leżącego na łóżku bachora, a obok niego tę cholerną okularnicę. Podszedłem do nich i spojrzałem na mojego podopiecznego. Hanji zdążyła już założyć mu szwy i kończyła właśnie zakładać opatrunek, ale spojrzała na mnie i uśmiechnęła się pocieszająco.

-Nic mu nie będzie. Nie ma żadnych innych obrażeń, ale powinien niedługo się obudzić. Będzie odczuwał zawroty głowy przez kilka tygodni i może mu być słabo, ale jest młody i zdrowy, szybko dojdzie do siebie.

Zapewniła mnie, kończąc bandażować jego rękę. Przytaknąłem niemrawo i zająłem miejsce przy jego łóżku, postanawiając poczekać, aż odzyska przytomność. Nie mogłem uwierzyć, że aż tak przejąłem się jego wypadkiem, ale przynajmniej gdy przy nim byłem, moja rządza mordu na sprawcach jego cierpienia malała.

-Nie sądziłam, że możesz być tak przerażający. Connie też potrzebuje opieki medycznej?

Zapytała, chcąc jakoś rozładować napięcie. Byłem jej za to wdzięczny. Mimo, że metoda była durna do granic możliwości, udawało jej się jakoś mnie uspokoić za każdym razem, gdy to stosowała. Często mnie wkurza, ale jest moją przyjaciółką.

-Nie, nic mu nie zrobiłem, Erwin mnie powstrzymał.

Przyznałem, wyciągając rękę i dotykając miękkich włosów chłopca, które jak zwykle były w nieładzie, i zacząłem głaskać go po głowie. Chciałem, żeby nawet nieprzytomny miał świadomość, że jestem przy nim i nie musi się bać. Ale... cholera. Jak ma się nie bać, skoro tak bardzo go zawiodłem? Obiecałem, że będę go chronić, a tu taki wypadek... tak durny, a jednocześnie tak niebezpieczny. Mogło się skończyć dużo gorzej.

-Zależy ci na nim.

Zauważyła czterooka, uśmiechając się szeroko, jak to ma w zwyczaju. Zmierzyłem ją zimnym spojrzeniem i przekląłem cicho, czym w cale się nie przejęła.

-Tak. Przywiązałem się. Ufa mi i... jest jakiś... nie wiem. Ale chcę go chronić za wszelką cenę. A zawiodłem go w taki sposób... obiecałem, że nic mu się przy mnie nie stanie.

Wyznałem, czując się coraz gorzej. Ten promyk Słońca, który tak niespodziewanie pojawił się w moim życiu i który uzależnił mnie od siebie tak szybko, stał się dla mnie niezmiernie ważny, a kilka chwil temu omal go nie straciłem raz na zawsze. Zagryzłem wargi. Zbyt dużo osób straciłem w moim życiu, by chcieć stracić kolejną.

-To nie twoja wina. Nic nie mogłeś zrobić. I jestem pewna, że Eren jest tego świadom.

Próbowała mnie pocieszyć, co nawet jej się udawało. Eren w życiu nie powiedziałby, że zrobiłem to specjalnie, albo że nie chciałem go ochronić. Westchnąłem cicho po raz kolejny i spojrzałem cierpiętniczo na nawijającą o jakimś nowym eksperymencie kobietę. Przysięgam, że kiedyś z nią oszaleję.

-Zamknij się albo wyjdź, straszysz Erena.

Warknąłem, na co roześmiała się, jak typowy szaleniec i wyszła, mówiąc coś o tym, że widzimy się później. Rozkoszowałem się panującą wokół ciszą i ułożyłem wygodniej na krześle, przygotowując się na długie czekanie, po czym skierowałem wzrok na okno, za którym rozpościerało się błękitne, niemal bezchmurne dzisiaj niebo, po którym leniwie latały ptaki. Musiałem odpłynąć, bo następnym, co zarejestrowałem, był cichy jęk. Spojrzałem na leżącą na łóżku postać i po chwili zobaczyłem, jak jego powieki unoszą się, ukazując światu lekko zamglone i nieprzytomne jeszcze zielone oczy. Te niezwykłe, zielone oczy, które wodziły wzrokiem po suficie i po chwili spoczęły na mojej osobie. Zobaczyłem, jak jego usta rozciągają się w lekkim uśmiechu.

-Levi...

Przywołał mnie, co jakoś mnie tknęło. Nie wiem, dlaczego, ani co dokładnie, ale skłoniłem się lekko, spuszczając wzrok.

-Przepraszam. Obiecałem, że będę cię chronić. Wybacz mi.

Ledwo to powiedziałem a poczułem, jak drobne dłonie obejmują mnie w ciepłym uścisku. Zaskoczony wtuliłem w siebie jego ciało, czując, jak głaszcze mnie po plecach.

-To nie jest twoja wina, Levi.

Powiedział stanowczo, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ten bachor... on ciągle mnie zaskakuje. Uśmiechnąłem się, korzystając z tego, że mnie nie widzi i chwyciłem go pewniej, podnosząc się z krzesła.

-Wracamy do pokoju.

Oznajmiłem, kierując się w stronę wyjścia. Szliśmy w ciszy, którą mąciło jedynie echo moich kroków na kamiennej posadzce korytarza, a małe dłonie bawiły się moimi włosami, co, o dziwo, nie denerwowało mnie na tyle, by go za to opieprzyć.

-Nie powinieneś się obwiniać. Jesteś najlepszy, Levi. Ufam ci.

Szepnął w pewnym momencie, sprawiając, że mnie zamurowało. Jakim cudem ten dzieciak jest tak dojrzały i tak dobrze mnie czyta, jakbym był otwartą księgą? Przytuliłem go mocniej i bez słowa ruszyłem w dalszą drogę. Bo nie mogłem znaleźć odpowiednich słów na wyrażenie tego ciepła i przywiązania, które czułem.

Komentarze

Popularne posty