Opiekun - rozdział 8
Pół roku w towarzystwie Erena minęło mi jak z bicza strzelił. Nie miałem czasu na nudę, ale i on nie był zbyt wymagający i nie przeszkadzał mi, gdy musiałem pracować. Spojrzałem przed siebie i ujrzałem majaczący przede mną zamek wyłaniający się zza horyzontu. Wreszcie w domu. To była czwarta misja, odkąd zaopiekowałem się Erenem, ale za każdym razem nie mogłem się doczekać, aż w końcu wrócę i go zobaczę. Mimo że misje nie trwały dłużej niż trzy tygodnie to za każdym razem miałem wrażenie, że sporo się zmienił i ominęło mnie wiele ważnych rzeczy z jego życia. Cieszyłem się, że wreszcie wracam do domu i ledwo powstrzymywałem się od przyspieszenia i powrotu przed wszystkimi. Musiałem zacisnąć zęby i dostosować się do reszty. Myślałem o tym jak mógł zmienić się przez ostatnie trzy tygodnie. Nie jest przypadkiem chory? Spadł już pierwszy śnieg. Mam nadzieję, że Mari na niego uważała i nic mu się nie stało. Dojeżdżaliśmy do zamku i już z daleka zauważyłem dwie postacie oczekujące nas - blond włosy Marie powiewały na wietrze, natomiast tuż obok niej stał dużo niższy chłopiec, który machał do nas, do mnie, zawzięcie. Zeskoczyłem z konia i przekazałem lejce koledze, który się nim zajmie i uklęknąłem w śniegu, wyciągając przed siebie ręce i po chwili trzymałem w ramionach swojego podopiecznego, który mocno się we mnie wtulał.
-Nic ci nie jest?
Zapytał cicho, wciąż się we mnie wtulając. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo rozczuliło mnie to i zmierzwiłem mu włosy w czułym geście.
-Nie. Talizman od ciebie jak zwykle mi pomógł.
Odparłem i odsunąłem go od siebie na odległość ramienia, przyglądając mu się na tyle, na ile mogłem zobaczyć, gdy był ubrany w grubą kurtkę i szalik. Wyglądało na to, że nic mu nie jest, ale kto go tam wie...
-Nie chorowałeś? Nie sprawiałeś Mari problemu?
Spytałem, zerkając na nią i szukając odpowiedzi na jakieś pytania. Kobieta roześmiała się i ukucnęła przy nas, kładąc dłoń na placach Erena, a on uśmiechnął się do niej radośnie nim znów zaszczycił mnie spojrzeniem szmaragdowych tęczówek.
-Nie. Był bardzo grzeczny i świetnie się bawiliśmy. Zrobił duże postępy w nauce pisania i matematyki. Pochwali ci się, wszystko jest w waszym pokoju.
Odpowiedzi udzieliła mi opiekunka zamiast niego, ale nie przeszkadzało mi to. Uśmiechnąłem się i wziąłem go na ręce, odgarniając mu przydługie włosy z oczu. Zerknąłem na blondynkę pytająco, zastanawiając się, czemu go nie ostrzygła skoro widziała, jak kosmyki brązowych włosów wpadają mu do buzi. Uśmiechnęła się zakłopotana i spojrzała w bok, jakby wstydziła się swojego zaniedbania. I dobrze, bo powinna.
-Powiedział, że nie da się ostrzyc nikomu innemu oprócz ciebie.
Przyznała, czym mnie zaskoczyła. Spojrzałem na chłopca siedzącego w moich ramionach, który uśmiechał się do mnie ciepło i wyglądał w tym momencie niezwykle uroczo z zarumienionymi od szczypiącego mrozu policzkami.
-Dobrze, w takim razie idziemy do pokoju cię ostrzyc.
Postanowiłem i szybko podziękowałem Mari za opiekę nad dzieciakiem w trakcie mojej nieobecności i już miałem ruszyć do naszego pokoju, gdy usłyszałem coś, co sprawiło, że niemal przypierdoliłem mojej kuzynce, ale Eren, którego trzymałem na rękach, skutecznie mnie powstrzymywał.
-Patrz jak to jest, morderca z mordercą zawsze znajdą wspólny język.
Mówiła do swojego partnera, ale z pełną premedytacją podniosła głos żebyśmy ją słyszeli i dobitnie na nas patrzyła, żebyśmy wiedzieli, że mówi o nas. Krew się we mnie zagotowała i już w cale nie czułem panującego dookoła zimna. Było mi wręcz gorąco, ale zachowałem kamienną twarz, odliczając w myślach powoli do dziesięciu, starając się nie zabić jej na miejscu. Poczułem, jak Eren odchyla się, żeby móc na nią spojrzeć, więc przeniosłem na niego wzrok, chcąc mu powiedzieć, że ma się nie przejmować i... zamarłem. Jego twarz była kompletnie bez wyrazu, oczy puste i bez życia a uśmiech tak przerażający, jak u seryjnego mordercy. Dawno nie widziałem go w takim stanie.. chyba od wypadku, w którym rozcięto mu łuk brwiowy nie przyłapałem go na tym dziwnym stanie zawieszenia, kiedy stawał się taki bez życia. Kątem oka zauważyłem jak Mikasa zdębiała a Armin miał wyraz twarzy jakby miał zaraz wziąć nogi za pas i uciec gdzie pieprz rośnie.
-Więc nie prowokuj, bo możesz się kiedyś nie obudzić.
Głos który wydobył się z tego ciała był tak cichy, że tylko nasza trójka mogła go usłyszeć, a jego lodowaty ton przeszył mnie dreszczem przerażenia, którego nie byłem w stanie opisać. Przełknąłem ślinę, czując, jak zaschło mi w gardle, ale postanowiłem grać w tę grę. Spojrzałem na tę dwójkę spojrzeniem, którego nie używałem od czasu gdy opuściłem Podziemne Miasto, a które wyrażało nie mniej, nie więcej, że zabiję ich przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ruszyłem do swojego pokoju. Zamknąłem za nami drzwi i posadziłem go na łóżku przyglądając mu się uważnie. Znów się uśmiechał, ale we mnie ciągle tkwił niepokój, który pojawił się kilka minut temu. Odetchnąłem z ulgą i pomogłem mu zdjąć kurtkę i ciężkie buty.
-Eren, nie odpowiadaj na takie zaczepki, to nie ma sensu.
Poprosiłem, gdy w końcu udało mi się zebrać myśli i mogłem sklecić sensowne zdanie. Spojrzał na mnie radośnie i zamachał nogami, które dyndały mu z łóżka.
-Nie pozwolę cię oczerniać.
Odparł, a ja westchnąłem i zabrałem go do łazienki, kręcąc głową z niedowierzaniem. Czym jeszcze ten dzieciak mnie zaskoczy?
Komentarze
Prześlij komentarz