Opiekun - rozdział 24
Stałem w kącie sali i obserwowałem, jak wszyscy składają życzenia Erenowi. W końcu skończył 18 lat i jest już pełnoletni, więc oczywiście pojawił się też alkohol. Cała sceneria wyglądała dosyć komicznie, zupełnie, jakbyśmy w cale nie byli Zwiadowcami, którzy przed tygodniem wrócili z misji, na której zginęło kilkanaścioro naszych towarzyszy, mimo, że tak właśnie było. Westchnąłem cicho i upiłem łyk herbaty z filiżanki, którą trzymałem w dłoni i spoglądałem na to wszystko z lekkim rozbawieniem ale i rozczuleniem. Eren, ten wkurzający bachor, w którym koniec końców jestem szaleńczo zakochany, wkroczył w dorosłość i był bardzo szczęśliwy. Przez te dwa lata zmężniał i stał się jeszcze lepszym żołnierzem, niż był, ale to, co mnie najbardziej martwiło, to to, że dosyć często zdarzało mu się zawieszać na kilka minut, zupełnie tak, jak w przeszłości, a wtedy jego oczy były kompletnie puste, niczym u kukiełki, i przerażało mnie to. Koniec końców, bilans jednak wychodził na plus, więc chyba nie mam się czym martwić, muszę po prostu znaleźć rozwiązanie, żeby już więcej tak nie robił, żeby nie miał tych momentów zawieszenia. Ale od dzisiaj, oficjalnie, nie był już moim podopiecznym ani ja jego opiekunem. Rodziną nigdy oficjalnie nie byliśmy, więc od dzisiaj nic, poza wspólnym zawodem Zwiadowcy, w świetle prawa nas nie łączy. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, wciąż się waham z decyzją, jak na to spojrzeć. Z jednej strony dobrze, bo gdyby Erenowi coś odbiło i zdecydował się, że jednak chce być ze mną, 32-letnim mężczyzną, który go wychował, czego w końcu bardzo pragnąłem, to nic nie stoi na przeszkodzie i moglibyśmy się związać. Z drugiej jednak strony, może bez patrzenia na mnie po prostu odejść i więcej nie wrócić, chociaż wątpiłem, żeby miał to zrobić, ale zawsze istniało takie ryzyko. Niestety, przez te dwa lata moje uczucia w stosunku do tego dzieciaka przybrały na sile i pragnąłem z nim być ponad wszystko, ale nie odważyłem się zaryzykować naszej relacji i tego, że mogłem przy nim być. Tak, ja, nazywany najsilniejszym żołnierzem lub nadzieją ludzkości, boję się zaryzykować utraty jakiegoś tam dzieciaka, który jedenaście lat temu tak niespodziewanie wtargnął do mojego życia, niczym huragan, zmieniając dosłownie wszystko. Myślę, że wielu ludzi by się uśmiało, słysząc coś takiego. Z kolei Eren sam też wysyłał mi jakieś sygnały, jakobym mu się podobał, albo tylko mi się wydawało. Ale jednak tęskne, długie spojrzenia, momenty, gdy zamiera, wpatrując się w moje oczy lub usta, to, że ciągle szuka okazji do mojej bliskości ale jednocześnie gdy widzę go chociażby bez koszulki zawstydza się i słodko rumieni. Wydaje mi się, że to nie przypadek, ale skoro nie mam pewności co do tego, nie mogę ryzykować. W dodatku byłoby to dosyć absurdalne i niespodziewane, gdyby on też się we mnie zakochał, więc skoro szanse są tak marne, to tym bardziej nie mam zamiaru wykonywać żadnego kroku, który mógłby zagrozić naszej relacji. Wszyscy dobrze się bawili, tylko ja stałem w kącie. W sumie to nic nowego, raczej nie jestem typem imprezowicza. Odgarnąłem włosy, które wpadły mi do oczu i postanowiłem, że za kilka minut wyjdę stąd do swojego pokoju, bo nie ma po co tu siedzieć, skoro nie mam zamiaru się bawić, gdy nagle ktoś zasłonił mi widok, a tym kimś był nie kto inny jak właśnie nasz solenizant. Uśmiechnąłem się i uściskałem go, patrząc mu prosto w roziskrzone oczy, które śmiały się do mnie i widziałem, że cieszy się na mój widok.
-Wszystkiego najlepszego.
Powiedziałem, unosząc filiżankę z herbatą w formie toastu, na co uśmiechnął się jeszcze szerzej i wykonał ten sam gest z kieliszkiem wypełnionym winem, szczerząc do mnie swoje białe ząbki, na co ciepło rozlało się po moim sercu. Ten uśmiech wciąż był taki, jak kiedyś, czysty i niewinny, radosny, jakby Słońce wyłoniło się zza chmur i otoczyło swoim ciepłem całą okolicę.
-Dzięki, Levi. Nie przepadasz za takimi imprezami, co?
Nie musiał pytać, dobrze o tym wiedział, ale mimo to pytał i wciąż wpatrywał się we mnie radośnie, obserwując mnie uważnie. Miał ten nawyk po nie, uważnie obserwował i analizował całe swoje otoczenie i mógł zauważyć każdą, nawet najdrobniejszą zmianę w czyimś zachowaniu, ale nie przerósł jeszcze swojego mistrza, czyli mnie, co w pewnym sensie mnie cieszyło. Pokręciłem głową unosząc lekko kąciki ust.
-Niezbyt, ale posiedzę jeszcze chwilę.
Obiecałem, ale nagle chwycił mnie za przedramię i pociągnął w stronę drzwi, a po chwili szedłem za nim przez korytarz, aż dotarliśmy do jego pokoju i posadził mnie na łóżku, a sam przeciągnął się i spojrzał na mnie radośnie tuż po tym, jak odłożył na wpół pełny kieliszek na ciemny blat drewnianego biurka.
-Też nie mam ochoty tam siedzieć.
Przyznał i usiadł tuż obok mnie na łóżku, obejmując mnie ramieniem i zaczynając swoją wesołą paplaninę, a ja byłem najszczęśliwszy na świecie, mogąc wsłuchiwać się w jego głos i obserwować jego radosną osobę. Tak... Dla takich chwil warto żyć, zdecydowanie.
Komentarze
Prześlij komentarz