Opiekun - rozdział 28


To wszystko wydarzyło się tak szybko, że miałem wrażenie, jakby to był tylko sen. I szczerze? Miałem taką nadzieję. Ale to nie był sen, tylko rzeczywistość, która jak zawsze była okrutna i bezwzględna. Cały Oddział Specjalny oddzielił się od reszty Zwiadowców, mając przeszukać teren, bo nie znamy tego lasu. Mieliśmy wytyczyć bezpieczną ścieżkę i powiadomić innych. W pewnym momencie, w środku lasu, trafiliśmy na ogromną polanę, a na samym jej środku było jezioro. Postanowiliśmy zatrzymać się tutaj i dać znać resztę, by do nas dołączyli w tym miejscu. Petra już miała wystrzelić flarę, gdy nagle spośród drzew wyłoniło się kilkunastu tytanów o różnej wielkości, odcinając nas od możliwości użycia sprzętu do trójwymiarowego manewru. Nie mogłem w to uwierzyć, ale tak było. Nie mieliśmy innej możliwości, musieliśmy walczyć. Petra miała właśnie wystrzelić czarną flarę, prosząc o pomoc, ale tytani rzucili się na nas i ona była pierwszą ofiarą, która zniknęła w ogromnych ustach, a jej krew spadła na nas niczym deszcz, ochlapując nasze ubrania i sklejając włosy. Wszyscy rzuciliśmy się w wir walki, zabijając tytanów, co było niezwykle trudne, ale nie mogłem nic na to poradzić. Nie mieliśmy wyboru. Po zabiciu kolejnego stwora, rozejrzałem się dookoła. Przy życiu został już tylko jeden tytan, ale... cały mój oddział był martwy. Z przerażeniem zacząłem szukać Erena, gdy zobaczyłem, jak atakuje jedynego pozostałego przy życiu przeciwnika. Odetchnąłem z ulgą, ale wtedy zamarłem. Tytan kłapnął zębami i odgryzł Erenowi nogę, a on poleciał na drzewo, uderzając w nie. Miałem wrażenie, że zaraz serce mi pęknie. Moje ciało zareagowało instynktownie. Rzuciłem się na tytana, przepełniony żalem i wściekłością, krojąc go na kawałeczki, nim go ostatecznie zabiłem. Dopadłem do Erena, który nieprzytomny zwisał z drzewa a jego noga mocno krwawiła. Wyplątałem go ze sprzętu i nie będąc pewnym, czy zaraz nie pojawi się więcej tytanów, szybko założyłem mu opatrunek uciskowy, z ulgą zauważając, że udało mi się zatamować krwotok. Wziąłem go na konia, przywiązując go do siebie i popędziłem w drogę powrotną, przy wyjeździe z lasu niemal wpadając na Erwina.

-Eren potrzebuje pomocy!

Rzuciłem tylko, a on wszystko zorganizował. Musiałem być blady jak ściana, bo nie skomentował mojej paniki, która wyraźnie wybrzmiewała w moim głosie. Ułożyliśmy go na pustym wozie, który z reguły mieliśmy przygotowany na przywiezienie trupów do domu i popędziliśmy do naszej bazy, a ja czułem, że umieram z każdą minutą, razem z Erenem, gdy wpatrywałem się w jego bladą, zroszoną potem twarz. W bazie od razu przeniesiono go do prowizorycznie stworzonego jakiś czas temu skrzydła szpitalnego i obok mnie pojawiła się Hanji, która miała się nim zająć. Zerkała na mnie niepewnie co jakiś czas, odwijając opatrunek i zerkając na jego nogę.

-Levi... mam pewien pomysł, ale nie wiem, jak zareagujesz.

Zaczęła, spoglądając na mnie niepewnie, a ja ledwo byłem świadom, że to do mnie powiedziała. Skinąłem, dając jej znać, by mówiła dalej, a ona westchnęła głęboko, najwyraźniej się stresując.

-Stworzyłam jakiś czas temu pewien lek. Szczury i króliki dobrze reagowały, nie miały żadnych skutków ubocznych. Ale lek działał tylko w 60% przypadków. Mogę go podać Erenowi, jest 60% szans, że zareaguje, ale nic nie ryzykujesz.

Słyszałem, co do mnie mówi, ale ledwo docierał do mnie sens jej słów. Nigdy w życiu nie byłem tak przerażony, jak w tej chwili. Miałem wrażenie, że cały mój świat się zaraz rozpadnie. Skinąłem głową, zgadzając się na jej pomysł i obserwowałem, jak wstrzykuje mu jakiś płyn do krwioobiegu i zakłada opatrunek na nogę, a ja opadłem niemal bezwładnie na krzesło przy jego łóżku, ściskając jego dłoń w swoich. Eren... musisz przeżyć, błagam! Nie pozwalam ci umrzeć, Eren. Nie możesz mnie zostawić. Eren...

Komentarze

Popularne posty