Opiekun - rozdział 31
Tę noc, tak, jak i kilka poprzednich, spędziłem na krześle w dość niewygodnej pozycji, ale nie przeszkadzało mi to. Gdy tylko nastał ranek, pomogłem Erenowi się ubrać i zeszliśmy razem na dół, by zjeść śniadanie ze wszystkimi, którzy byli w bazie.
-Szkoda, że nie umarłeś.
Usłyszałem w pewnym momencie, gdy nakładałem serca, warzyw, pieczywa i innych takich rzeczy na dwa duże talerze, które miały być dla Erena i dla mnie. Odwróciłem się i krew się we mnie zagotowała, widząc, jak moja kochana kuzyneczka stoi przy dzieciaku i wpatruje się w niego pełnym obrzydzenia wzrokiem.
-Skoro tak twierdzisz.
Eren był opanowany, ale cieszyłem się, że nie jest w tym swoim dziwnym stanie, który w podobnych sytuacjach się u niego włącza, gdy wygląda niczym lalka.
-Ale wiesz, zawsze mogę zabić ciebie, więc lepiej uważaj.
Gdy usłyszałem te słowa z jego ust, już wiedziałem, że zbytnio pospieszyłem się z wyrażeniem swojego zadowolenia. I miałem rację, gdy podszedłem do stolika i spojrzałem mu w twarz, jego oczy nie wyrażały absolutnie niczego a jego uśmiech był psychopatyczny, niczym u seryjnego mordercy. Położyłem mu dłoń na ramieniu, ale pięść Mikasy, która walnęła w stół, była silniejszym bodźcem.
-Jak śmiesz, sieroto!
O nie, na takie odzywki nie pozwolę. Skrzyżowałem ręce na piersi i spojrzałem gniewnie na swoją krewną, do której aż wstyd się przyznawać.
-Mikasa, uspokój się w tym momencie i odejdź. Inaczej zaraz po powrocie do zamku będę wnioskował o zwolnienie cię ze służby zwiadowczej. Nie zapominaj, że jestem twoim przełożonym.
Warknąłem, ale dziewczyna mimo wielkiej rządy mordu, tlącej się w jej oczach, prychnęła tylko i odeszła, zostawiając nas samych. Westchnąłem i usiadłem obok Erena, zmuszając go, by spojrzał na mnie.
-Ocean.
Powiedziałem tylko jedno słowo, ale to wystarczyło, by zaczął wracać do rzeczywistości. Bardzo chciał móc pokazać mi kiedyś ocean i samo wspomnienie o tym nieraz potrafiło czynić istne cuda. Uśmiechnął się lekko i wziął w dłoń kromkę chleba, którą przyniosłem, nakładając na nią sałatę, ser i pomidora.
-Dzięki.
Usłyszałem, gdy delektowałem się już moją ukochaną herbatą. Uśmiechnąłem się lekko, jednak szybko się opanowałem i odstawiłem kubek, spoglądając na niego kątem oka.
-Nie ma za co. Po prostu nie daj jej się prowokować. To suka i tyle.
Przypomniałem mu, samemu zabierając się za jedzenie. Reszta poranka minęła na badaniu Erena. Nie mogliśmy opuścić bazy i wyruszyć w drogę nie wiedząc, czy wszystko z nim w porządku. W końcu nie może być już żadnych niespodzianek. Na szczęście okazało się, że wszystko z nim w porządku i może mieć co najwyżej bóle głowy lub innych części ciała. Po tej informacji zagoniłem wszystkich, tak wszystkich, łącznie z Erenem do sprzątania, w kółko powtarzając, że skoro mamy tu wrócić to musimy tu zostawić porządek. Wykończeni ale usatysfakcjonowani swoją pracą... no dobra, ja byłem usatysfakcjonowany, bo każdy kąt lśnił, ale mniejsza, usiedliśmy wszyscy do wspólnej kolacji, gdy do naszego stolika przysiadł się Erwin, uśmiechając się do nas przyjaźnie.
-Jak się czujesz, Eren? Słyszałem, że wszystko z tobą w porządku.
Zagaił pomiędzy łyżkami potrawki, którą na dzisiaj mieliśmy i uważnie przypatrując się mojemu podopiecznemu, zupełnie, jakby podejrzewał, że ten nagle padnie trupem.
-Tak, dziękuję, czuję się dobrze.
Odpowiedział z szerokim, radosnym i szczerym uśmiechem, tak charakterystycznym dla jego osoby, który uwielbiam oglądać. Tylko mnie darzy trochę innym uśmiechem, w którym kryje się coś więcej.
-To wspaniale. Za około trzy godziny chcemy wyruszać. Upewnijcie się, że niczego nie zapomnicie.
-Tak jest.
-Levi, po powrocie będziesz chciał utworzyć nowy Oddział Specjalny?
Wiedziałem, że to pytanie padnie, ale nie sądziłem, że dowódca zada mi je jeszcze przed powrotem do zamku zwiadowców. Westchnąłem cicho i odłożyłem zanurzoną w potrawce łyżkę, opierając ja o brzeg talerza i spojrzałem na niego.
-Nie wiem. Chyba tak. Chociaż nie wiem, czy to nie za wcześnie. Oni byli najlepsi. Nie zasłużyli na taką śmierć. Ale nie sądzę, by oprócz Erena ktokolwiek był gotów dołączyć do mojego oddziału.
Przyznałem szczerze, na co Erwin pokiwał głową i dokończył posiłek w ciszy, z czego się nawet cieszyłem. Nie miałem ochoty ciągnąć tematu.
-W takim razie po powrocie będziesz szkolił wszystkich w ramach dodatkowego treningu i spośród nich wyłonisz najlepszych następców twoich ludzi.
Oznajmił, gdy wstał, a ja o mało nie zakrztusiłem się ziemniakiem i miałem wielką ochotę kopnąć dowódcę prosto w twarz. Uważaj, Erwin. Igrasz z ogniem.
Komentarze
Prześlij komentarz