Sen - rozdział 1



Harry obudził się, jak zwykle, na twardym, niewygodnym materacu w zdecydowanie za małym dla młodego mężczyzny pokoju, w którego rogu była kamera, monitorująca go przez całą dobę. Bolało go całe ciało ale to właśnie ten ból był czymś, co dawało mu nadzieję. Dobrze wiedział, że trafiło go jedno z zaklęć niewybaczalnych, Cruciatus, i dlatego tak się czuł. Zbyt wiele razy nim oberwał, nie pomyliłby tego uczucia z żadnym innym na całym świecie. Westchnął i przekręcił się na drugi bok, nie mając absolutnie żadnej motywacji do tego, by wstać. Zamknął oczy i przywołał w myślach obraz, który od już tak długiego czasu trzyma go przy życiu. Jasne, błyszczące w Słońcu blond włosy, które rozwiewał złośliwy wiatr. Szare niczym stal tęczówki, patrzące na niego z miłością. Blade, pełne usta, układające się w najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widział. I niski, lekko zachrypnięty głos, wyznający mu miłość. Szczupłe, blade palce, które gładziły jego policzek w czułym geście, zostawiając za sobą przyjemne mrowienie. Wesoły śmiech, który od czasu do czasu przecinał korytarze szkoły a w jego sercu wywoływał nieznane mu dotąd ciepło. Umięśnione ciało, do którego często był przyciągany przez silne ramiona, które zamykały go w bezpiecznym uścisku dając mu pewność, że jest chciany, kochany i bezpieczny. Rozmawiali dniami i nocami, nigdy nie mając siebie dość. Czułe gesty czy słowa, które kompletnie nie pasowały do ich wizerunku, ale będąc sami obdarowywali się nimi, ile tylko mogli. I to uczucie, że to zdarzyło się na prawdę, że nie zwariował. Nie pamiętał ze swojego życia wiele. Szczerze mówiąc to nie pamięta prawie nic od dnia swoich jedenastych urodzin. Ale pamiętał kilka rzeczy. Pamiętał, że mając 11 lat dowiedział się, że czarodzieje istnieją i że on sam jest czarodziejem. Pamiętał, jak poznał swoich przyjaciół. W myślach wciąż powtarzał wiele zaklęć i nazw, które dla zwykłych ludzi nic nie znaczą, ale dla niego były dowodem, że nie wymyślił tego wszystkiego. Pamiętał, że miał być Wybrańcem, nadzieją całego świata czarodziejów, że miał wyzwolić ich spod rządów Czarnego Pana, który ich terroryzował i powoli rósł w siłę. I pamiętał dzień, w którym zdał sobie sprawę, że zakochał się w Śmieciożercy. Przeciągnął się i wstał, zakładając na nos okulary, które automatycznym gestem zdjął ze swojej szafki nocnej, po czym podszedł do okna, przez które wpadały promienie Słońca. Miał szczęście i na parapecie zauważył listek. Otworzył więc niewielkie okienko, przez które mógł przecisnąć co najwyżej rękę i wziął owy liść między dwa palce, unosząc go na wysokość swoich oczu. Patrzył na niego w skupieniu, zastanawiając się, które zaklęcie sprawiało, że wybrane przedmioty lewitowały, a gdy je znalazł, wyszeptał je cicho, zachrypniętym głosem, nie zważając na to, że jego gardło błaga o jakąkolwiek dawkę wody. Liść wyrwał się z uścisku jego palców i zaczął lewitować po pokoju tam, gdzie akurat wskazywał palec wskazujący nastolatka. Uśmiechnął się lekko sam do siebie. Wiedział, że zostanie ukarany. Kamera na pewno wychwyciła, że używa czarów, ale nie przejmował się tym. To był dla niego kolejny dowód, że nie zmyślił tego wszystkiego. Że na prawdę był czarodziejem. Chwycił liść w dłonie, kończąc zaklęcie i zamknął okno, po czym wrócił na łóżko. Nie miał tu nic innego do roboty, więc po prostu bawił się w dłoniach swoją nową zabawką, aż drzwi się otworzyły a do pomieszczenia wszedł jego "psychiatra", niosąc tacę z jedzeniem, którą postawił na łóżku przed nim. Chwycił wodę i zaczął ją pić, podczas, gdy mężczyzna zajął swoje zwyczajowe miejsce na krześle. Wyjął dyktafon z kieszeni kitla i włączył  go, dziwnie mu się przyglądając, podczas wykonywania owej czynności, kładąc elektryczne urządzenie na szafce nocnej.

-Przyniosłeś mi ciasto dyniowe? Więc dzisiaj jest Święto Nocy Duchów.

Mruknął chłopak, przyglądając się posiłkowi, który dostał, po czym uniósł wzrok na mężczyznę, który przyglądał mu się jakoś tak dziwnie. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, ale w jego oczach, tak podobnych do tych, które kocha, błyszczała duma i nie mógł tego zrozumieć, ale nie pytał. O nie. Nauczył się już, że czasem lepiej nie pytać o pewne sprawy.

-Możemy rozpocząć sesję, panie Potter?

Zapytał, odzywając się po raz pierwszy, odkąd wszedł do tej klitki zwanej pokojem.

-Skoro pan chce.

Chłopak wzruszył ramionami, patrząc hardo w twarz swojego "lekarza", który tak na prawdę przecież lekarzem nie był. Blondyn uniósł dłoń, w której trzymał długopis nad czystą kartką papieru i zawiesił ją w powietrzu, wiedząc, że w każdej chwili jego pacjent może powiedzieć coś wartego uwagi.

-Zacznijmy więc od początku. Kim pan jest, panie Potter?

-Nazywam się Harry Potter. Jestem jedynym synem Jamesa Pottera i Lilli Evans-Potter.

-Gdzie są więc twoi rodzice?

-Zostali zamordowani przez czarnoksiężnika, Lorda Voldemorta, po tym, jak ich przyjaciel, Peter Pettigrew stał się Śmierciożercą i zdradził mu tajemnicę, gdzie moi rodzice mieszkają.

-Kim jest Lord Voldemort?

-Na prawdę nazywa się Tom Marvolo Riddle, kiedyś był uczniem Hogwartu. Jest najstraszniejszym czarnoksiężnikiem naszych czasów. Dokonywał wielkich rzeczy i pewnie dalej to robi. Ma rzeszę ludzi, którzy za nim podążą, bez względu na wszystko. Jednak wielu ludzi drży na sam dźwięk jego imienia, dlatego używa się pseudonimów, takich jak Czarny Pan lub Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

-Twierdzisz, że jest czarnoksiężnikiem, ale przecież nie istnieje coś takiego jak czary.

-Istnieje. Ja sam jestem czarodziejem i od jedenastego roku życia uczęszczałem do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwartcie.

-Czary nie istnieją, panie Potter.

-Pan również jest czarodziejem, jest pan Śmierciożercą i jednym z najbardziej wpływowych czarodziejów na świecie. Pana rodzina zachowała całkowitą czystość krwi. Chodzę do szkoły razem z pana synem, Draconem Malfoyem. On jest w Slytherinie a ja w Gryffinforze, ale mimo tego znaleźliśmy wspólny język.

-Panie Potter, nie mam pojęcia, o czym pan mówi.

Jego usta wymawiały to, co wymawiały, ale jego oczy, błyszczące zadowoleniem i czymś na kształt szczęścia zdradzały go. Harry uśmiechnął się lekko.

-Wie pan lepiej niż ktokolwiek. To pan na poprzedniej sesji ogłuszył mnie zaklęciem Cruciatus.

Komentarze

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ciekawe się zapowiada to opowiadanie, Lucjusz psychiatrą, ale co tym chcą osiągnąć... ciekawi mnie co dalej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty