Papieros - prolog
-Cześć, Loka. -przywitał się Mark. Tak właściwie miał na imię Marek, ale zawsze twierdził, że w jakiejś części jest Amerykaninem i chciał żeby go tak nazywano. Marek jest wysoki, chudy, ma ciemne włosy i wiecznie podkrążone, ciemne oczy. Poprawił włosy które wiatr zwiał mu na twarz, odsłaniając przy tym 10 cm tunel w prawym uchu.
-Hej, Mark. Wcześnie w szkole, co? -zaśmiałam się. Tak na prawdę mieliśmy jeszcze tylko jakieś pięć minut, a staliśmy właściwie przed bramą. I nie wchodziliśmy. Dziwne? Nie dla nas.
-Loka, nie przybyło Ci jakiś ozdóbek? -zapytał, przyglądając mi się. Odkąd się poznaliśmy nazywał mnie Loka. Twierdził, że takim mianem określa się coś, co się kocha. Zawsze się z tego wszyscy śmiali, ale jemu to nie przeszkadzało.
-Nie, zdaje Ci się. -wystawiłam do niego język i wyciągnęłam z torby L&M. -Zapalimy?
-Jeszcze pytasz? -wyszczerzył zęby. -Wieczorem skończyły mi się fajki i nie miałem jeszcze kiedy kupić, ledwie z domu wyszedłem. -No tak. A on bez porannego papierosa nie funkcjonował. I bez porannej kawy. W sumie ja też. Tylko że on jadał jeszcze śniadania. Jego współlokator zawsze przygotowywał śniadania, więc Mark nie musiał się o to martwić. Mi nie chciało się robić śniadania, z resztą rano rzadko bywałam głodna. Rodzice i tak już przestali zwracać na to uwagę. I dobrze. Po co mają się tym przejmować? Odpaliłam papierosa i podałam zapalniczkę chłopakowi obok.
-Czekamy jeszcze na Adama, nie? -zapytałam wydychając trujący dym.
-Jasne, powiedział że przyjdzie. W ogóle, jeny, żałuj, że nie wpadłaś wczoraj na imprę do mnie i Tomka! Mówię Ci, ale się działo! I wiesz co? Lizałem się z Tomkiem! -wypalił, a pierwszaki spieszące się na pierwszą lekcje aż się zatrzymały na kilka sekund.
-Nie uwierzę. -prychnęłam. Każde z nas było biseksualne. Czy na pewno? Nie dbaliśmy o to. Robimy co chcemy i nie obchodzi nas, w kim zakocha się druga osoba. Ale trzeba przyznać, Tomek, student prawa to niezłe, blondwłose ciacho. Wszystkim się podobał, oczywiście poza heteroseksualnymi facetami.
-Pff, nie chcesz to nie wierz, ja tam swoje wiem. -obraził się. A raczej udawał. Kiedy się poznaliśmy ta sztuczka jeszcze działała, ale teraz już nie.
-No dobra. -wywróciłam oczami. -A niby jak i kiedy miałoby się to stać? -zapytałam ciekawa jego odpowiedzi. Przejechałam językiem po wardze, zahaczając o kolczyk który niedawno zrobiłam, i cicho syknęłam z bólu. Zafundowałam go sobie na osiemnastkę, którą miałam ledwo tydzień temu.
-No więc znaleźliśmy się w kuchni i siedziałem na blacie a on podszedł do mnie i rozmawialiśmy. Najpierw wyjął mi papierosa z ust i go zapalił, potem dmuchnął mi dymem prosto w twarz a zaraz potem pocałował. -ekscytował się chłopak. Całował się tysiąc razy, ale każdy pocałunek przeżywał, jakby był tym najważniejszym. Dopóki znów się z kimś nie lizał, czyli tak ze dwa dni maksymalnie.
-Uznajmy że Ci wierzę. -zaśmiałam się i zdeptałam peta w chwili, gdy rozbrzmiał dzwonek. -Tsk, gdzie ten Adam? -zapytałam i spojrzałam w stronę, z której powinien przyjść. Nie jesteśmy jakąś znaną ani prestiżową szkołą. Ot, zwykłe, krakowskie liceum w centrum miasta. My mamy blisko wszędzie. Dosłownie. Rynek jest pół godziny drogi pieszo. Jedna z galerii handlowych do dwudziestu minut na nogach. Wszędzie można łatwo dojść.
-Przysłał mi wiadomość, żebyśmy nie czekali, bo chce zrobić coś ekstra i mamy wejść do klasy. -zerknęłam na chłopaka obok.
-Coś ekstra? Co on znowu wymyślił? -zapytałam, marszcząc lekko brwi.
-Nie wiem, ale dyrektor właśnie idzie, więc dobrze by było... -nie skończył, bo w tym momencie stanął za nim nie kto inny, jak sam dyrektor.
-Dobrze by było co, panie Czerniecki? -zapytał dyrektor. Jest to mężczyzna około czterdziestki, z czarnymi włosami zaczesanymi gładko do tyłu i ubrany jak zawsze w luźną koszulę, wystającą mu spod płaszcza w kolorze khaki.
-Pójść na lekcje oczywiście, cóż innego chcielibyśmy zrobić? -zapytał jak zwykle na luzie Mark i wyrzucił papierosa do kosza.
-Wiecie, że na terenie szkoły nie wolno palić? -zapytał dyrektor, patrząc to na mnie, to na Marka.
-Ale, panie dyrektorze, my nie jesteśmy jeszcze w szkole. -zaśmiał się chłopak i poprawił plecak na swoim ramieniu.
-Dobrze, dobrze, pan sobie nie żartuje, panie Czerniecki. A pani, panno Kruk, chyba też powinna zbierać się na lekcje? Nie sądzę, by waszym nauczycielom podobało się ciągłe spóźnianie. -podniósł lekko brew i spojrzał na mnie.
-Panie dyrektorze, na spokojnie wyjdę na czwórkach w tym semestrze. -uśmiechnęłam się ślicznie i wrzuciłam zapalniczkę do torby. -Ale ma pan rację, już pójdziemy.
-Powiecie mi może jeszcze, gdzie jest pan Rutnik? -zapytał, ale tylko oboje wzruszyliśmy ramionami.
-Jeszcze go dzisiaj nie widzieliśmy. -odparł Mark i weszliśmy już po schodach do szkoły. Przeszliśmy przez ciężkie drzwi, obok portierni i powoli wlekliśmy się na górę, do sali numer 24. pierwsza lekcja dzisiaj? Biologia. Zakładam, że pani profesor nie będzie zadowolona z przeszkodzenia jej w lekcji. Nacisnęłam klamkę w drzwiach i lekko je uchyliłam.
-Dzień dobry. -powiedziałam z promiennym uśmiechem i przemknęłam do ostatniej ławki przy oknie. Mark podążył w ślad za mną i już za chwilę wzrok profesorki pełen zirytowania przestał na nas wisieć, i powrócono do normalnego toku lekcji. Słuchałam tylko jednym uchem, drugim rysując szlaczki w zeszycie, nie składające się tak na prawdę na nic. Służyły jedynie do tego, bym się czymś zajęła. Chłopak obok mnie szkicował w swoim nieodłącznym zeszycie kolejny tatuaż. Chciałby kiedyś zostać tatuażystą, więc ciągle szkicuje nowe projekty.
-Ej, Mark, kiedy idziesz do Evie'go? -zapytałam szeptem. Evie to nasz znajomy tatuażysta, pracuje w salonie ale i w domu. Wszystkim, których lubił, robił w domu tatuaże za pół darmo. Innych liczył oczywiście normalnie. Dawał jedynie mały upust.
-Nie wiem, nie mogę się zdecydować który tatuaż chcę sobie zrobić. -mruknął. Nic dziwnego że nie mógł się zdecydować. Co chwilę miał pomysł na nowy projekt, jego wyobraźnia chyba nie miała końca, tak samo, jak talent do rysowania. Sama go podziwiam, chciałabym mieć taką wyobraźnię.
-Kamila, Marcin, spóźniliście się na lekcje, więc moglibyście łaskawie nie przeszkadzać? Podzielcie się z całą klasą, o czym mówicie. -oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Znając zasady oboje wstaliśmy i już mieliśmy wymyślić jakieś kłamstwo, gdy zobaczyłam za oknem Adama.
-No wie pani profesor, zimno i się pyta, czy ma drobne na herbatę bo mnie przewiało. -odpowiedziałam mimo, że Mark już dusił śmiech.
-Marcin, co Cię tak... - nie skończyła pytania bo nagle cała szkoła zaczęła się trząść a w powietrzu słychać było gitarę elektryczną. Oboje zaczęliśmy się śmiać i wybiegliśmy na niewielki dziedziniec, znajdujący się na samym środku szkoły. Reszta uczniów tłoczyła się przy oknach, a my, zwijając się ze śmiechu, staliśmy sobie przy drzwiach tak, by nikt nas nie zauważył. Po całym korytarzu porozklejane były ulotki z napisem "WOLNOŚĆ".
-Dlaczego Ci co słuchają metalu od razu muszą być źli? Dlaczego nawet po osiemnastce ścigają nas za palenie pod szkołą? Dlaczego nie wolno nam się bawić w szkole? Zróbmy tutaj od czasu do czasu mega imprezę! Czy taka szkoła nie będzie fajniejsza? Pokażmy siebie przygotowując najlepszą imprezę stulecia! -krzyczał Adam przez megafon. Zerknął na nas z tym swoim uśmiechem i powtórzył. -POKAŻMY SIEBIEEEE! -ze szkoły słychać było głosy niektórych uczniów. Nauczyciele przepychali się w drzwiach, obok których staliśmy, żeby zabrać Adamowi megafon. On tylko postawił kołnierzyk swojej skórzanej kurtki i wspiął się na murek obok sali gimnastycznej. Nauczyciele krzyczeli by skończył, ale jazgot z głośników ich zagłuszał.
-Nie słyyszęęę! -zawołał przez megafon na co my znowu zaczęliśmy się śmiać. W końcu muzyka ustała, bo któryś z nauczycieli odłączył kabek od zasilania. Jednak my tylko wytoczyliśmy się na zewnątrz i stojąc przy drzwiach, prowadzących do niewielkiej przybudówki, w której odbywało się tylko kilka lekcji. Dyrektor, cały czerwony ze zdenerwowania, odebrał w końcu megafon Adamowi.
-Panie Rutnik, do gabinetu! -wrzasnął. Zerknęliśmy w okna szkoły. Niektórzy uczniowie byli bladzi jakby zobaczyli ducha, niektórzy śmiali się do rozpuku, a cała reszta chyba zastanawiała się, jak ma zareagować i uśmiechali się tylko. Nauczyciele, cali zdenerwowani, próbowali zapanować nad uczniami, którzy zaczęli pokazywać swoją wolność poprzez krzyki i zabawy na korytarzu. Schowaliśmy się za okolicznymi krzakami i obserwowaliśmy rozwój sytuacji.
-Ale panie dyrektorze, to źle, że nie możemy wyrażać siebie. -wyśpiewał i udając, że spada, zeskoczył z murku.
-JUŻ! -ryknął dyrektor. -I znajdź tę swoją bandę i ich przyprowadź. -zerknęliśmy na siebie z Mark'iem i wyszliśmy z krzaków.
-Już przyszliśmy... od początku tu byliśmy. -skłamałam i powlekliśmy się do gabinetu dyrektora. Mężczyzna zasiadł za biurkiem i przetarł skronie. My natomiast usiedliśmy na krzesłach po drugiej stronie. Rozejrzałam się po gabinecie. Mimo trybu życia jaki prowadziłam, ostatni raz byłam tutaj na początku pierwszej klasy, w sprawie przeniesienia na inny profil. Gabinet był średniej wielkości, ładny, z ciemnymi meblami i dużą ilością segregatorów.
-Patrz na mnie. -warknął dyrektor. Nie lubiłam takich sytuacji. Niby nic nie zrobiłam, ale i tak źle się czułam siedząc tu. -Więc? Co macie mi do powiedzenia? -zapytał.
-Panie dyrektorze, to nie ich wina. Wszystko sam zrobiłem, oni o niczym nie wiedzieli. -od razu zaczął Adam. W przeciwieństwie do mnie, obaj mieli do czynienia z dyrektorem już niejeden raz.
-Nie prawda! -zaprzeczyłam od razu. -Pomogłam mu z tym. Pożyczyłam mu megafon... i-i wybrałam piosenkę! -krzyknęłam, na co dyrektor tylko machnął ręką.
-Mam uwierzyć, że po trzech latach niepakowania się w kłopoty, nagle pomogłaś urządzić coś takiego? -zapytał z wyraźną nutą zwątpienia w głosie. Zwiesiłam bezradnie głowę, a grzywka opadła, zasłaniając mi twarz.
-Podałem mu namiary na gościa od głośników. Pomogłem mu to też zaplanować. -powiedział spokojnie Mark.
-Hej, już, nie możecie brać winy za mnie. -Adam uśmiechnął się do nas i potem zwrócił do dyrektora.
-Ja wszystko zrobiłem. Proszę ich w to nie mieszać. -jęknęłam cicho w duchu. Teraz to będzie miał przechlapane.
-Panno Kruk, Panie Czarniecki. Chcieliście chronić przyjaciela. To się ceni. Ale kłamstwo nie może być tolerowane. Tym razem wam odpuśćcie. Wyjdźcie stąd. -rozkazał. Spojrzeliśmy na siebie z Mark'iem a potem na Adama.
-No idźcie. -powiedział z ciepłym uśmiechem. Przełknęłam ślinę i wstałam, chwytając torbę. Skinęłam głową na do widzenia i jeszcze posłałam Adamowi niepewne spojrzenie, nim Mark zamknął za nami drzwi. Postanowiliśmy zaczekać przy gabinecie, na ławce. Usiedliśmy zrezygnowani.
-Kurczę, będzie miał niezłą jazdę... -westchnął Mark.
-Idiota! Mogliśmy wziąć połowę winy na siebie, a on co? Tsk... -byłam zdenerwowana. Mogą go nawet wywalić ze szkoły. Na pewno wezwą jego rodziców. -I co teraz? Co będzie, jak go wywalą? -zapytałam cicho. Nie wyobrażałam sobie szkoły bez któregoś z nich.
-Ej, Loka, spoko. Dalej będziemy przyjaciółmi, mimo wszystko, nie? -mruknął pocieszająco Mark i odchylił głowę w tył. -Ale żal mi chłopaka. Rodzice mu tego nie odpuszczą. -westchnął.
Nie jestem pewna, jak długo czekaliśmy pod gabinetem. Może to było pół godziny, a może pięć minut. W każdym razie, gdy wyszedł Adam, oboje zerwaliśmy się z ławki.
-Co Ci zrobił? -dopadłam go.
-Zawiesił mnie w prawach ucznia na trzy miesiące. Dał mi naganę dyrektora i jeszcze dziś napisze list do rodziców. -odparł i przetarł oczy. -Jeny...
-Głupek! Mogliśmy wziąć połowę na siebie! -skrzyczałam go ale zaraz potem przytuliłam. -Dobrze, że Cię nie wywalił. -westchnęłam.
-Dobrze, że z nami zostajesz, stary. -Mark poklepał go po ramieniu a mnie objął jedną ręką. Niestety, albo stety, jestem bardzo emocjonalna i obaj o tym wiedzą. Może to dlatego zawsze tak mnie chronią? Nie wiem, ale wiem, że są dla mnie jak bracia i nie wyobrażam sobie życia bez nich.
-Chodźmy, mamy zaraz historię. -rzucił Mark i razem ruszyliśmy pod odpowiednią salę.
*wszystkie opisane miejsca są zgodne z prawdą
*wszystkie zbieżności imion i nazwisk są przypadkowe, a części osób została zmieniona płeć.
Komentarze
Prześlij komentarz