Papieros - rozdział 2
-Tato! Twój kurczak się przypala!
Krzyknęłam, widząc, jak mięso w piekarniku powoli brązowieje
i staje się zdecydowanie zbyt suche. Zazwyczaj było tak, że gdy Mike miał u nas
jeść, tata robił dwa obiady, bo Mike nie je mięsa, tym razem też tak było.
Kurczak, głównie dla rodziców i Adama, piekł się w piecu a na kuchence stał
garnek z warzywami gotowanymi na parze, drugi garnek z ziemniakami i patelnia
na której jest tofu. Nie mam pojęcia, co on tworzy, ale nie będę się w to
wtrącać. Wyjęłam potrzebne mi naczynia i zabrałam się za robienie sosu do panna
coty, którą przygotowałam już wcześniej i słyszałam, jak mój roztargniony
ojciec wpada do pomieszczenia, krzycząc i, zapewne, rwąc sobie włosy z głowy i
próbuje zapanować nad sytuacją i uratować kurczaka.
-Dzięki.
Rzucił, gdy w końcu opanował sytuację i zabrał się za
kontrolowanie potraw na płycie kuchennej. Zerknęłam na zegarek, który był
zamontowany na piekarniku i zorientowałam się, że jest 17:51. Jak znam
chłopaków to już czekają pod drzwiami i przebierają nogami, żeby wejść, ale nie
chcą być zbyt wcześnie. Postanowiłam po nich zejść, gdy skończę, ale gdy
chowałam sos do lodówki usłyszałam dźwięk przekręcanego w zamku klucza i po
chwili trzy osoby weszły do środka.
-Hej, kochani. Patrzcie, kogo znalazłam na schodach.
Powiedziała radośnie moja mama. Miałam po niej łagodne rysy
twarzy i pełne, kształtne usta. Jej włosy były w kolorze blond a oczy były błękitne
i duże. Była ubrana bardzo elegancko, jako prawniczka musiała się dobrze
prezentować. Dzięki temu, że jest dość niska, mogła na spokojnie nosić wysokie
szpilki - dzisiaj były w kolorze czarnym, tak samo, jak jej żakiet, narzucony
na białą koszulę, która była wpuszczona w czarną spódnicę do kolan. Położyła
czarną torebkę na krześle przy wyspie kuchennej i podeszła do taty, by się z
nim przywitać a potem mnie przytuliła. W tym czasie chłopcy przywitali się z tatą
i zaczęły się ich standardowe wygłupy.
-Hej, Loka, może rozkręcimy za chwilę jakąś bibę?
Zapytał Mark, podchodząc do mnie i obejmując mnie w pasie.
Zaśmiałam się i teatralnie odsunęłam jego twarz od swojej, widząc, jak chce
mnie cmoknąć w policzek.
-Nawet o tym nie myśl!
Zaśmiałam się, a Adam podszedł do nas i złapał się
teatralnie za pierś, wykrzywiając twarz w grymasie cierpienia, jakby ktoś
właśnie ktoś mu wbił sztylet w serce.
-Znienawidzony, choć już ukochany! Nieznany wcześniej, zbyt
późno poznany! Amor przybiera postać dręczyciela, każąc miłować mi
nieprzyjaciela!*
Zacytował fragment z dzieła Sheakespearea a moi rodzice
przystanęli przy blacie i obejmując się zaczęli się nam przyglądać. Lubili nas
obserwować, gdy odstawialiśmy takie akcje.
-Ślepym w miłości
ciemność jest najmilsza.*
Odparłam, wpatrując się w ciemne oczy Adama, w których
widziałam iskierki rozbawienia, chociaż jego twarz zachowywała powagę.
-Nasz smutek będzie dla nas kiedyś miłym wspomnieniem.
Powiedział Mark, układając palce na moim podbródku i
zmuszając mnie, bym na niego spojrzała. Próbowałam powstrzymać rozbawienie,
choć było to trudne.
-Tak, bracie, płomień spędza się płomieniem, ból dawny nowym
leczy się cierpieniem.*
Odparłam, kładąc dłoń na jego policzku i gładząc go kciukiem
po kości policzkowej, co wyglądało, jakbym naprawdę miała zamiar zaraz go
pocałować.
-Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka.*
Wtrącił Adam, a w jego głosie słychać było, że ledwo
powstrzymuje śmiech. Mark chwycił leżący za mną na blacie nóż i przyłożył sobie
do serca, jednocześnie odsuwając się ode mnie.
-Duszę mam w mroku, więc będę niósł światło.*
-Jedyna moja miłość, jaką dotąd znałam, tam weszła, gdzie
jedyną nienawiść zasiałam.*
-Oczy spojrzyjcie po raz ostatni, ramiona po raz ostatni
zegnijcie się w uścisk, a wy po dwoje tchu zapieczętujcie pocałowaniem akt
sojuszu ze śmiercią.*
Wyszeptał Mark, po czym odsunął się jeszcze bardziej i
wykonał gest, jakby wbijał sobie sztylet w serce i po chwili wypuścił go z rąk,
po czym osunął się na ziemię.
-To źle, że miłość, obraz łagodności, szorstka i władcza
jest w rzeczywistości.*
Powiedziałam i skłoniłam się teatralnie, a moi rodzice
zaczęli bić nam brawo. Mark wstał i pocałował mnie w czubek głowy po czym
wszyscy troje znów się skłoniliśmy i zaczęliśmy się śmiać.
-No brawo, dzieciaki, a teraz jazda myć ręce i siadać do stołu,
zaraz jemy!
Zarządził tata, zaczynając nakładać jedzenie na talerze a my
wbiegliśmy we trójkę do łazienki, przepychając się w drzwiach a potem przy
umywalce, jak małe dzieci, czemu towarzyszył śmiech. Wróciliśmy do jadalni
mokrzy niemal od stóp do głów, na co rodzice pokręcili głowami, starając się
ukryć uśmiech. Zasiedliśmy razem do stołu i zaczęliśmy jeść, prowadząc w miarę
ogarniętą rozmowę, która w cale nie była taka, jak w tych wszystkich filmach,
ale było dużo więcej śmiechu. Właśnie czegoś takiego wszyscy potrzebowaliśmy.
*Cytaty ze sztuki Williama Sheakespeara "Romeo i
Julia"
Komentarze
Prześlij komentarz