Zmiana - epilog



-Cześć, kochanie. Przyniosłem ci kwiaty. - powiedziałem, przystając przy marmurowym nagrobku, na którym widniało twoje imię. Ułożyłem czarne róże, twoje ulubione, na zimnej płycie i uśmiechnąłem się smutno. Przypomniałem sobie twój śmiech i twoje spojrzenie, gdy mówiłem ci, że cię kocham. Odpowiadałeś tym samym i wiedziałem, że tak jest. Twoje oczy zawsze cię zdradzały, chociaż byłeś wybornym kłamcą. -Dzisiaj są twoje urodziny, więc sto lat, Billi. Dziś osiągnąłbyś pełnoletniość. - kontynuowałem swój monolog, ale już od dawna nie oczekiwałem, że ktoś mi odpowie. Odgarnąłem zeschnięte liście, które opadły na twój grób od mojej ostatniej wizyty i spojrzałem znów na miejsce, gdzie cię pochowano. -No, teraz jesteś elegancki. Dzisiaj zaprosiłbym cię na kolację do restauracji. Znając ciebie, najpierw śmiałbyś się, że traktuję cię jak dziewczynę, a potem wystroiłbyś się. Ubrałbyś te czarne rurki, które podkreślały twój tyłek i szary sweterek, opinający cię tak, że widać pod nim każdy ruch twoich mięśni. Zrobiłbyś sobie mocny makijaż i założył biżuterię, po czym podszedłbyś do mnie i powiedział, że księżniczka jest gotowa na romantyczną kolację ze swoim księciem. Rozśmieszyłbyś mnie tym i objąłbym cię, przyciągając do pocałunku a potem wyszlibyśmy z domu na romantyczną kolację, która, oczywiście, byłaby świetna. A ja, przy deserze, poprosiłbym cię o rękę. Billi, czy ty tam na mnie czekasz? Po drugiej stronie. - zapytałem i roześmiałem się, uświadamiając sobie, że oczekuję odpowiedzi, która nigdy nie nadejdzie.
Pożegnałem się i wróciłem do swojego mieszkania, które stało się nadzwyczaj puste od czasu, gdy cię w nim nie ma. I pomyśleć, że minął niemal rok, odkąd cię straciłem...
Chwyciłem przygotowaną wcześniej strzykawkę i ułożyłem się wygodnie na kanapie. Przyjrzałem się jej mętnej zawartości, ale nie obchodziło mnie to. Wstrzyknąłem sobie płyn do żył i zamknąłem oczy, z każdą chwilą czując się coraz gorzej. Gorączka trawiła moje ciało i bolała mnie dosłownie każda komórka w moim ciele.

-Tom... - usłyszałem twój melodyjny głos, który wydawał mi się smutny. Otworzyłem oczy i zobaczyłem twoją niewyraźną postać.

-To halucynacja?- zapytałem, ale ty uśmiechnąłeś się smutno i pokręciłeś głową.

-Niestety nie, Tom. Nie powinieneś był tego robić. Szkoda, że nie słyszałeś, jak krzyczałem i błagałem, byś przestał. Byś żył. - odparłeś, a twój głos z każdym słowem stawał się coraz wyraźniejszy. W końcu zamrugałem i mogłem zobaczyć cię wyraźnie. Poczułem, jak po moich policzkach spływają łzy, które zaraz starłeś. Nawet tu twoje dłonie były ciepłe i delikatne. Podniosłem się do siadu i po chwili wziąłem cię w ramiona.

-Tak bardzo tęskniłem. - wyszeptałem, rozkoszując się twoją obecnością. Objąłeś mnie za szyję a ja poczułem zapach twoich perfum.

-Cały czas byłem przy tobie. - wyznałeś, odsuwając się ode mnie. Spojrzałeś w bok a ja podążyłem za tobą wzrokiem i zobaczyłem... siebie. Leżałem na kanapie a moje serce  próbowało pracować, co było widać przez cienki materiał koszulki. W pewnym momencie usłyszałem krzyk. Mama weszła do mieszkania i znalazła mnie na kanapie. Po jej policzkach popłynęły łzy i próbowała mnie cucić, ale było to niemożliwe. Zadzwoniła po pogotowie.

-Ty... przechodziłeś to samo? - zapytałem i spojrzałem na ciebie, nie mogąc patrzeć na cierpienie mojej rodzicielki.

-Tak. Wszystko widziałem i słyszałem. Siedziałem przy tobie w poczekalni, gdy mnie operowano. Słyszałem każde słowo i widziałem każdą łzę. - wyznałeś, wciąż przypatrując się scenie mojej śmierci. Wróciłem do niej wzrokiem i przełknąłem ciężej ślinę, gdy ratownicy wbiegli do mieszkania i przejęli mnie od mamy.

-Co teraz będzie? - kolejne pytanie. Zmrużyłeś oczy i przechyliłeś lekko głowę w bok.

-Nie uratują cię, skoro już tu jesteś. Za trzy minuty twoje serce przestanie bić i już więcej się nie obudzić. Dawka, którą wziąłeś, była śmiertelna. - stwierdziłeś pewnie, a ja złapałem cię za dłoń. Spojrzałeś na mnie pytająco.

-A... z nami? - dopytałem, a ty uśmiechnąłeś się cicho i wskazałeś na moją prawą dłoń. Na nadgarstku zauważyłem tatuaż. Bill Trumper. Spojrzałem na twój nadgarstek, gdzie widniało moje nazwisko.

-Zostaje się z osobą, którą najbardziej się kochało. Będziemy spotykać innych, ale nigdy się nie zgubimy i nikt nas nie rozdzieli. - odpowiedziałeś, a ja porwałem cię w ramiona i wpiłem się w twoje usta. Już wiedziałem, że było warto. Bo będę szczęśliwy. Z tobą. Na zawsze. Przypatrując ci się, zauważyłem coś, co ci umknęło. Twój charakter i zachowanie... nawet nie wiesz, jaka zaszła w tobie zmiana. Ale na lepsze, kochanie. Kocham cię najbardziej na świecie.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie na moje martwe ciało i ratowników pocieszających moją rodzicielkę, po czym odszedłem wraz z tobą, ku naszej wieczności.

Komentarze

Popularne posty