Pomocy - rozdział 5



Siedziałem na parapecie w otwartym oknie z podkulonymi pod brodę nogami i paliłem papierosa, wpatrując się w powoli uspokajające się miasto. Westchnąłem, słysząc, że mój telefon znów dzwoni, ale nie miałem zamiaru odbierać. Oparłem skroń o zimną framugę okna i zamknąłem oczy, chcąc jak najbardziej chłonąć ten spokój. Jednak, jak zwykle, nie dane było mi się tym rozkoszować, gdy do pokoju wpadł mój oprawca.

-Izaya, ktoś do ciebie przyszedł.

Powiedział ojcowskim tonem, jakby był ze mnie dumny i wpuścił do środka tlenionego chłopaka, który od ponad godziny się do mnie dobijał. Uśmiechnąłem się i wyrzuciłem peta za okno, spuszczając nogi w dół i dyndając nimi w powietrzu.

-Hej, Shizuś. Co tam?

Zapytałem, jakby nigdy nic, jakbym w cale przed chwilą nie płakał i nie panikował. Złote oczy patrzyły na mnie uważnie, nie chcąc mi uwierzyć.

-Co tam? Dzwonię do ciebie a nagle słyszę, jak ty lamentujesz. Co się u ciebie dzieje?

W jego głosie słyszałem troskę, której u niego nie znałem.Westchnąłem i przekrzywiłem lekko głowę, pozwalając włosom opaść mi na twarz.

-Nic takiego.

Zapewniłem go, ale widziałem, że mi nie wierzy. Podszedł do mnie i zmusił, bym spojrzał na niego, więc z pewnością zauważył moją rozciętą wargę i lekko siniejące oko. Zmarszczył brwi i... przytulił mnie, co wprawiło mnie w osłupienie.

-что ты делаешь? (Co ty robisz?)

Spytałem, czując bijące od niego ciepło.

Komentarze

Popularne posty